Deborah McKinlay – Cała nadzieja w Paryżu

12.09.2016


Deborah McKinlay, Cała nadzieja w Paryżu [That Part Was True], tłum. Aleksandra Górska, Feeria, 2014, 268 stron.

Potrzebowałam lekkiej lektury, która pozwoliłaby mi się oderwać od codzienności, a jednocześnie nie wymagała ogromnego zaangażowania. Z rodzaju tych, przez które ze spokojem i przyjemnością się przepływa, by na końcu poczuć w sercu miłe ciepło. Liczyłam na to, że taka właśnie będzie „Cała nadzieja w Paryżu” i chociaż historia w niej zawarta zdecydowanie miała potencjał, a sporo jej elementów naprawdę doceniam, to muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt.

Jack jest znanym pisarzem, który zgubił gdzieś przyjemność tworzenia (stan ten ma jednak dużo mniej dramatyczny charakter niż na przykład u Thada Beaumonta z powieść „Mroczna połowa” Stephena Kinga) i zabłądził w poszukiwaniu życiowego spełnienia. Właśnie rozstał się z żoną, a mając na karku pięćdziesiątkę czuje, że w jego codzienności czegoś brakuje. Co ciekawe nawet wcześniej, gdy był w związku, trudno byłoby mu się nazwać naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Eve - mieszkająca w zupełnie innym kraju - ma piękny dom, dorosłą córkę i mnóstwo czasu, by robić to, na co tylko ma ochotę. Jej jednak również daleko jest do radosnego korzystania z życia – przez lata żyła w cieniu despotycznej matki i sama nie do końca potrafiła nią być, mąż zostawił ją wiele lat temu, a dom stał się w pewnym sensie jej więzieniem. Tych dwoje połączyły wędrujące przez ocean listy i miłość do gotowania – czy jednak to wystarczy, żeby coś zmienić?

Prawdę mówiąc na początku niespecjalnie polubiłam Jacka, który skojarzył mi się z osobami obok których czujemy, że trzeba chodzić na paluszkach i bardzo uważać co się mówi, żeby ich przypadkiem nie urazić. Jego postać jednak zyskuje w momentach, kiedy oddaje się temu, co naprawdę go uszczęśliwia – gotowaniu. Do Eve łatwiej było mi poczuć sympatię i zrozumieć jak przeszłość odcisnęła na niej piętno, a obecne problemy ściskają żołądek i nie pozwalają normalnie oddychać. Niezależnie od wszystkiego na pewno doceniam jednak, że Deborah McKinlay stworzyła bohaterów nieidealnych, z których postępowaniem nie zawsze łatwo się pogodzić, ale którzy właśnie dzięki popełnianym błędom stają się bardziej prawdziwi.

Tym, co mnie ujęło w tej powieści były fragmenty, dzięki którym niemal czułam smak potraw na języku. Jednocześnie jest to ten element, który wzbudził we mnie pewien niedosyt. Autorka zdecydowanie potrafi pisać o jedzeniu, a nie jest to wcale tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Ja natomiast nie tylko lubię jeść, ale przede wszystkim mam słabość do powieści obyczajowych, w których pojawia się jakiś motyw przewodni (tu mocno polecam „Irlandzki sweter” Nicole R. Dickson). Teoretycznie więc wszystko jest na swoim miejscu, a w praktyce czułam się trochę tak, jakby podano mi pyszną przystawkę, zapowiedziano kolejne dania, ale zamiast tego mogłam liczyć tylko na malutkie kęsy, które zdecydowanie nie zaspokoiły mojego apetytu. To jest zresztą mój główny zarzut wobec tej powieści – wydawała mi się niepełna i momentami zbyt pobieżna. Jestem przekonana, że gdyby bardziej ją rozbudować i skupić się na jej mocnych stronach, to wówczas nawet przez chwilę nie wahałabym się, żeby nazwać ją świetną.









Mimo tych niedostatków (i drażniącej porcji literówek) nie żałuję, że sięgnęłam po „Całą nadzieję w Paryżu”, bo znalazło się w niej miejsce na garść refleksji, a znajomości Jacka i Eve daleko jest do ckliwego romansu. Tutaj liczy się raczej zatrzymanie się na chwilę i zrozumienie, że to często w nas samych tkwią ograniczenia i bariery niepozwalające poczuć się szczęśliwymi. Chociaż w chwilach, gdy cały dotychczasowy świat rozpada się na drobne kawałeczki trudno jest w to uwierzyć, to i tak przyjemnie było zobaczyć jak bohaterowie radzą sobie z codziennością.

Muszę też wspomnieć, że moje poczucie niedosytu wobec tej powieści nie obejmuje jej zakończenia (może minimalnie bym coś w nim zmieniła, ale nie będę już taka czepialska). Deborah McKinlay stworzyła dobrą powieść i nawet żałuję, że nie potrafiłam się w pełni nią zachwycić, ale miło będę wspominała te momenty zauroczenia, których mi dostarczyła. 


 Garść cytatów:

(…) gdy następnym razem będziesz czuł się lepszy od kogoś, połóż się i poczekaj aż Ci przejdzie”. (s. 48)

(…) Szukam sensu życia.
- Przestań szukać. Sam ugryzie cię w tyłek, gdy się tego będziesz najmniej spodziewał”. (s. 208)


(…) jeśli będziesz leżał, czekając aż życie przyjdzie i wyciągnie cię rankiem z łóżka, przygotuj się na długie czekanie”. (s. 222)

PS Chciałabym napisać, że sama upiekłam ten pyszny drożdżowiec, ale przyznam od razu, że swój udział miałam tylko w jego znikaniu z patery :)

Zobacz również

22 komentarze

  1. Znam ten stan, kiedy masz chęć się oderwać przy pomocy lekkie lektury. Przy okazji nadchodzącej jesieni coraz częściej sięgam po książki mroczne lub o skomplikowanej tematyce i nagle zaczynam czuć się... zmęczona :) Powieść wydaje się urokliwa i klimatyczna, mocno przyciąga mnie także okładka, choć te niedostatki i literówki trochę odstraszają niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest czasem oderwać się od cięższej tematyki :) W przypadku "Cała nadzieja w Paryżu" żałuję, że ten urok trwał chwilami, a nie przez całą powieść :)

      Usuń
  2. Jakie piękne zdjęcie Ci wyszło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak sama książka raczej mnie nie zainteresowała, tak zdjęcie otwierające post jest niesamowite! ;) Przyciąga wzrok. ;)
    Pozdrawiam,
    Amanda Says

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczna okładka! Być może książkę polecę mojej mamie, powinna się jej spodobać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, żeby się podobała jeśli będzie miała okazję ją czytać :)

      Usuń
  5. Tez przydałaby mi się jakaś niezobowiązująca powieść, ale raczej nie sięgnę po ten tytuł, bo nie przepadam za historiami, w których tak wyraźnie zaakcentowany jest wątek kulinarny. Jeść lubię, ale czytać o potrawach już niekoniecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zachęcam do "Irlandzkiego swetra" - tam kulinarnych motywów nie ma i to mądra i poruszająca powieść :) Może nie taka zupełnie lekka, ale czyta się ją naprawdę dobrze.

      Usuń
    2. Dzięki, gdzieś już ten tytuł słyszałam, więc tym bardziej muszę się nim zainteresować :)

      Usuń
  6. cos lzejszego diealne po trudnych ksiazkach :D pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Klimatyczna okładka. Treść także mnie zainteresowała i też teraz mam ochotę na mniej zobowiązujące lektury. Świetne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie chcę czytać książki z literówkami :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jedną, ewentualnie dwie jeszcze przymykam oko, ale więcej działa już na mnie drażniąco :)

      Usuń
  9. Ja też jestem dobra w opiekowaniu się wypiekami już po ich wypieczeniu przez kogoś innego. :D
    A co do książki - skuszona Paryżem w tytule też bym chciała tę książkę przeczytać. Ciekawe, czy miałabym podobne odczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś przecież musi testować smaki, prawda? :)
      Aniu, nie nastawiaj się tam na paryskie klimaty, mimo że ten Paryż i jest w tytule, i ma dla bohaterów znaczenie :)

      Usuń
  10. No to chyba nie dla mnie, Kasiu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Chętnie po nią sięgnę, tak dla przerwania jednogatunkowych maratonów książkowych. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako przerywnik - czemu nie :) Może Ciebie Izo oczaruje bardziej :)
      Sama też staram się przeplatać różne gatunki, wtedy chyba bardziej doceniam czytane powieści.

      Usuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy