Anna Bailey - Tamte dzikie dni
12.09.2025Annę Bailey znam z książki „Przedsionek piekła”, którą wspominam jako mocno angażującą i pozwalającą naprawdę głęboko wniknąć w psychikę bohaterów. Mam takie poczucie, że to historia niedoceniona, bo nie jest porywająca w oczywisty sposób i - doskonale to rozumiem - nie każdego przekona. U mnie jednak to poprzednie spotkanie spowodowało, że aż zaświeciły mi się oczy, gdy zobaczyłam, że pojawiła się nowa powieść brytyjskiej pisarki. Nie byłam oczywiście pewna czy zrobi na mnie równie silne wrażenie, ale cieszyłam się na samą myśl, że będę miała okazję to sprawdzić.
Loyal wraca do rodzinnego Jacknife ze względu na chorobę matki. I chociaż minęło dziesięć lat, od kiedy wyjechała i sporo się w jej życiu zmieniło, to dla wielu nadal jest po prostu tą dziewczyną, której aligator odgryzł kawałek ręki. I tą od artykułu, który napisała o rodzeństwie Labasque'ów. A ci właściwie zawsze żyli na uboczu, tkwiąc w codzienności innym wydającej się szaleństwem. Dwóch braci i siostra, która właśnie teraz, gdy Loyal pojawia się na horyzoncie pełna nadziei, że pewne rzeczy uda się naprawić, zostaje znaleziona martwa.
Autorka potrafi w małomiasteczkowe klimaty, oj potrafi. W Jacknife wszyscy się znają i w teorii wiedzą o sobie wszystko, ale nawet tutaj pewne rzeczy pozostają tajemnicą. Ewentualnie zawsze można sobie wymyślić swoją wersję historii o kimś. Ta aura duchoty, rozkładu, stęchlizny i poczucia beznadziei momentami aż wylewa się z tej powieści. Jest sennie, ale to nie jest sen spokojny, dający wytchnienie, a raczej taki, w którym wydaje się, że trzeba przedzierać się przez bagna i każdy ruch wymaga ogromnego wysiłku. Bardziej wytrwali potrafią dostrzec pewne plusy życia w tej społeczności, ale na pierwszy rzut oka to jedno z tych miasteczek, z których się czym prędzej ucieka.
Loyal ma w sobie pewne cechy i zachowania typowe dla bohaterki w jej sytuacji - na przykład poczucie winy pcha ją w obsesyjną potrzebę wyjaśnienia śmierci Cutter Labasque. Nie potrafi odpuścić i nawet jeżeli jej śledztwu daleko do profesjonalizmu to ma to, czego brakuje policji - determinację, by dotrzeć do prawdy. Ciekawa byłam do czego ją to doprowadzi.
Gdybym miała wskazać jedną rzecz, która podobała mi się w powieści „Tamte dzikie dni” najbardziej, to zdecydowanie byłaby to atmosfera. Mam słabość do klimatu małych miasteczek z rodzaju tych, które budzą niepokój. I u Bailey z takim właśnie miejscem miałam do czynienia. Tu dreszcz wywołują nie same wydarzenia, ale aura, jak im towarzyszy, jakby Jacknife stało się jednym z bohaterów.
Fabularnie było dosyć intrygująco, ale w pewnym momencie nie aż tak zaskakująco jakbym chciała i jeśli ma się już pewne doświadczenia z takimi historiami, to rozwiązanie raczej nie będzie szokiem. Nie zawodzi za to kreacja bohaterów, których w większości trudno zaszufladkować czy ocenić w kategorii dobry-zły. Czasami czyjaś decyzja wynika ze słabości charakteru, innym razem do czegoś popychają emocje, ale to wszystko jest bardzo ludzkie.
Podobało mi się, że po raz kolejny autorka postarała się, by jej powieści towarzyszył małomiasteczkowy klimat i że w tej duchocie bagien Luizjany poczułam takie silne przytłoczenie (ale w dobrym tego słowa znaczeniu) i miejscem i tym wszystkim, co kotłowało się w głowach bohaterów. Mnie to ruszało, mnie to przyciągało i nawet przy nieco zbyt oczywistych rozwiązaniach fabularnych dałam się tej historii wciągnąć. Nie wiem czy tak mocno jak w przypadku „Przedsionku piekła”, ale pewne jest, że autorka trafia swoim piórem w mój czytelniczy gust. I już niecierpliwie czekam na kolejne historie.
Garść cytatów:
„W dzieciństwie miała poczucie, że jakimś sposobem trafiła do niewłaściwego świata, z którego przez strony tylu książek desperacko próbowała wrócić do właściwego”. (s. 28)
„Niektórzy przechodzą przez życie jak złamane kości, które nie zostały prawidłowo złożone i nigdy tak naprawdę się nie zrastają, tylko powoli gromadzą uszkodzenia na później”. (s. 60)
„Robiła to przez lata. Kopiąc rowy i wznosząc wały w swojej głowie, by utrzymać prywatne huragany z dala - chociaż każdy, kto dorastał w rejonach powodziowych wie, że takie środki zaradcze chronią tylko przez jakiś czas”. (s. 157)
„Śmieszne, myśli, jak szybko ciało zapomina fizyczny ból, a jak długo pamięta inne rodzaje ran, które sobie zadajemy. I które zadajemy innym”. (s. 213)

6 komentarze
Ta książka zainteresowała mnie momencik zapowiedzi i na pewno ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę - zdecydowanie warto, Agnieszko :)
UsuńSkuszę się ze względu na małomiasteczkowy klimat, od którego jestem wręcz uzależniona!!
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam ♥
UsuńLubię historie z małomiasteczkowym klimatem, więc chyba dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto. Akcja nie pędzi w zawrotnym tempie, ale jest świetny, duszny klimat.
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)