John Green - Gwiazd naszych wina

17.02.2015


John Green, Gwiazd naszych wina [The Fault In Our Stars], tłum. Magda Białoń-Chałecka, Bukowy Las, 2013, 312 dtron.

Nie chciałam poczuć się rozczarowana, a w przypadku książek przez wielu określanych jako genialne i niesamowite nie jest o to trudno. Poprzeczka czytelniczych oczekiwań ustawia się przed lekturą tak wysoko, że później nie sposób chociażby musnąć ją palcami. Dlatego do „Gwiazd naszych wina” starałam się podejść ostrożnie, zachowując pewien dystans (także czasowy) od zachwytów nad powieścią. W głowie pobrzmiewało mi również coś, co słyszałam o niej kilka razy, a co akurat nie do końca mnie przekonywało jako argument, by nie spodziewać się zbyt wiele - że to tylko powieść młodzieżowa. Zauważyliście, że to drobne „tylko” niesie ze sobą więcej niż niejeden przymiotnik? W domyśle taka literatura jest w jakimś sensie mniej wartościowa niż jej dorosła wersja, często infantylna i pozbawiona głębszego sensu. Cóż, z takim podejściem zgodzić się nie mogę, tym bardziej, że jak pokazuje powieść Johna Greena, historie teoretycznie skierowane do młodzieży potrafią też bardzo skutecznie poruszyć dorosłego czytelnika. Tak było przynajmniej w moim przypadku.

Hazel Grace byłaby pewnie typową amerykańską nastolatką, gdyby nie fakt, że od kilku lat choruje na raka i wszędzie musi ze sobą taszczyć przenośny zbiornik, który w połączeniu ze specjalnymi wąsami tlenowymi pozwala jej w miarę normalnie oddychać. Jej płuca to mechanizm stosunkowo kapryśny i nie w pełni sprawny, ale grunt, że dziewczyna nadal żyje, za co powinna być niezmiernie wdzięczna. Nie to żeby Hazel nie cieszyła się z dodatkowego czasu, który dał jej między innymi specjalny lek, ale zdecydowanie nie jest taką bohaterką, która będzie starała się nam pokazać za wszelką cenę, że chory człowiek zawsze ma w sobie nieskończone pokłady siły i odwagi. Jest na to zdecydowanie zbyt szczera. 

Augustus (Gus) Waters właściwie pokonał raka, chociaż nie obyło się bez strat w postaci amputowanej kończyny. Jest młody i przystojny (jakże by inaczej), a swoją pewnością siebie łatwo zwraca uwagę. Zarówno Gus jak i Hazel wiedzą co oznacza nowotwór, ale gdy poznają się na grupie wsparcia, choroba na moment schodzi na dalszy plan, by ustąpić szybszemu biciu serca. Wiem - zabrzmiało trochę ckliwie, ale nie martwcie się – ta historia przesadnie słodka nie będzie.

Hazel Grace zyskała moją sympatię już od pierwszych stron. Wyobrażałam sobie jak z powątpiewaniem unosi brwi i z odpowiednią dozą ironii opowiada o tym, jak ludzie postrzegają chorych i dlaczego ich wyobrażenie o takich osobach zwykle nijak ma się do rzeczywistości. O efektach ubocznych umierania,  tym co jest gorsze od śmierci w wieku kilkunastu lat czy Bonusach Rakowych mówi szczerze i bez silenia się na patetyczne określenia. Ba! Mnóstwo jest w tym wszystkim humoru i parę razy zdarzyło mi się śmiać w głos w trakcie lektury.

Augustus początkowo nie wydawał mi się specjalnie interesujący, ale okazało się na szczęście, że chłopak da się lubić. Znajomość z Hazel w jakiś sposób go zmienia i na wiele rzeczy pozwala spojrzeć inaczej – oboje są dla siebie powiewem świeżości, tym przyjemniejszym, że zapowiadającym pierwsze, najpierw nieco nieśmiałe, ukłucia miłości. Można z przekąsem stwierdzić, że to jeszcze niedojrzałe zauroczenie dwojga nastolatków, ale czy to oznacza, że dla nich mniej przez to ważne?

Przy okazji pewnie pojawi się wątpliwość czy z takiej historii można wykrzesać coś więcej, coś, co naprawdę poruszy niezależnie od wieku. Możecie mi wierzyć – Green bardzo sprawnie i z wyczuciem wychodzi poza zapatrzonych w siebie młodych ludzi i pokazuje ich spojrzenie na wiele spraw. Życie, śmierć, choroba, zdrowie, miłość (również ta rodzicielska), ciekawość świata, pragnienie bycia zapamiętanym – to wszystko w „Gwiazd naszych wina” znajdziecie. Autor łączy lekkość języka, która od razu skojarzyła mi się ze stylem pisania M. Quicka z pozornie niezbyt oryginalną historią (tu na myśl przychodzi mi na przykład P. Chbosky i jego „Charlie”), dając w efekcie powieść, którą czyta się jednym tchem i która potrafi zawładnąć myślami czytelnika.

Zastanawiałam się też czy J. Green nie zrobi mi czasem tego, co Hazel uczynił jej ulubiony pisarz w czytanym przez nią wielokrotnie „Ciosie udręki” – zostawi  w niepewności, urywając historię z pół zdania. Nie zdradzę czy moje obawy się sprawdziły czy nie, ale na pewno mogę napisać, że „Gwiazd naszych wina” to powieść warta uwagi. Nie wiem czy zostawi we mnie jakiś trwały ślad i czy po latach będę ją wspominała z błyskiem w oku - właściwie niespecjalnie tego oczekuję, ale wiem, że na czas lektury przepadłam zupełnie. To zatracenie w czytaniu zapamiętam na pewno.

Garść cytatów:

Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera.(s. 13)

Kostniakomięsak czasami odbiera kończynę, żeby sobie spróbować człowieka. A jak mu posmakuje, bierze też resztę.(s. 24)


Zobacz również

20 komentarze

  1. Książka mi się bardzo podobała, ale film jeszcze bardziej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film obejrzałam od razu po lekturze książki i przypadł mi do gustu :)

      Usuń
    2. Ja jeszcze filmu nie widziałam. Ciekawe jak go odbiorę...

      Usuń
  2. hm, a ja się trochę rozczarowałam, chociaż książka mi się podobała, ale liczyłam na coś więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się często łapię na tym, że nastawię się na wielkie wstrząsy, a dostaję jedynie lekkie drgania :) Tak miałam na przykład przy "Bestii" Roslunda i Hellströma. Pewnie dlatego próbuję jednak podchodzić do znanych tytułów z dystansem :) "Gwiazd naszych wina" nie jest książką, która zmieni moje życie, ale zaczytałam się w niej mocno.

      Usuń
  3. Mnie akurat "Gwiazd naszych wina" nie oczarowała tak, jak wiele innych czytelniczek. Niemniej jest to całkiem niezła książka, po którą warto sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie właśnie oczarowała, przeczytałam ją bardzo szybko i żałowałam, że nie mogłam jej dłużej kosztować :) A kiedy trafiła się okazja do obejrzenia filmu na Nocy Kina - również się nie rozczarowałam. Chociaż spodziewałam się że bardziej mnie wzruszy.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jeszcze przed lekturą tej książki. Muszę ją kiedyś poznać, bo naczytałam się o niej dużo dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie wielu wielbicieli Green'a by się oburzyło, ale film podobał mi się bardziej :P

    OdpowiedzUsuń
  7. film mnie ujął i choć to calkowicie karygodne - dopiero teraz sięgnę po książkę.
    Ale to wina autora - zawiódł mnie za sprawą "Szukając Alaski" i stałam się mocno nieufna...

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Za jakiś (bliżej nieokreślony ze względu na uginające się regały) czas mam zamiar przeczytać coś jeszcze tego autora, więc ciekawa jestem czy kolejne spotkanie będzie udane czy raczej poczuję się rozczarowana.

      Usuń
  8. Widzę, że i Ty uległaś magii Greena. Mam wrażenie, że jestem ostatnią osobą, która nie zna twórczości tego pana. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaczarował mnie totalnie i nieodwołalnie, ale rzeczywiście książkę pochłonęłam z duuużą czytelniczą przyjemnością :)

      Usuń
  9. Pomimo tego że ksiązka ostatecznie mnie nie zachwyciła tak jakbym tego chciała, to koniec końców podobnie jak Ty zaczytywałam sie w nią niespotykanie mocno. Jak dla mnie całość została uratowana przez niesamowicie poruszające cytaty i dla nich zdecydowanie warto sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cieszę się, że i Tobie spodobała się ta książka. Ja teraz muszę obejrzeć film, koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio często rezygnuję z oglądania niektórych filmów, gdy dowiaduję się, że jest też książka. Najpierw wolę przeczytać, chociaż korci mnie czasami ogromnie żeby obejrzeć daną historię :) Z "Gwiazd naszych wina" było podobnie, ale przyjemnie jest (lub czasami trochę mniej, gdy to produkcja nieudana) widzieć jak czytaną powieść przeniesiono na ekran i porównywać własne wyobrażenia miejsc i postaci z tymi reżyserskimi :)

      Usuń
  11. W końcu rzeczowa recenzja tej książki :) Przyznam, że wiele osób próbowało swoje emocje niejako przecisnąć potencjalnemu czytelnikowi przez ekran, co było dosyć męczące. Co do wysokich oczekiwań - właśnie ich najbardziej się obawiam. W mojej głowie wokół Greena utworzył się pewien nimb literacki, który może przynieść mi wiele zawodu. Bardzo tego nie chcę, więc aktualnie odpoczywam od recenzji jego książek i pewnie gdy wrzawa ucichnie na dobre, skuszę się i ja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjmuję, że komuś innemu książka o której piszę może się w ogóle nie podobać, więc narzucanie swoich emocji mijałoby się z celem :) A co do Greena to wiem co masz na myśli, tak bywa gdy o danym autorze czyta się dużo, zanim jeszcze sięgnie się po same książki :) Zgadzam się, że warto dać sobie trochę czasu - szkoda byłoby poczuć rozczarowanie wynikające przede wszystkim z nadmiernych oczekiwań. Ale nie powiem - ciekawa jestem czy by Ci się proza Greena podobała.

      Usuń
  12. Nadal książki nie przeczytałam bo boje się że mi się nie spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ha, a ja dalej nie sprawdziłam na sobie, czy te zachwyty nad twórczością Greena nie są przesadzone... Jeszcze przyjdzie czas na jego książki;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy