Hans Christian Andersen, Królowa Śniegu [Snedronningen],
tłum. Franciszek Mirandola, M, 2012, 33 strony.
Skłamałabym, gdybym napisała, że „Królowa Śniegu” to ukochana baśń mojego
dzieciństwa. Wprawdzie historie tworzone przez H.CH. Andersena towarzyszyły mi
gdy byłam mała, ale znacznie bardziej lubiłam opowieść o „Calineczce” czy „Nowych
szatach króla”. Lodowa królowa, tak zimna, choć niewątpliwie piękna, jakoś nie
przemawiała do mojego dziecięcego serca. Gdy jednak dotarło do mnie wydanie tej
baśni w tak intrygującej odsłonie, miałam okazję odkryć ją na nowo.
Pozornie to tylko lustro, a w rzeczywistości - szatański wynalazek. Wszystko, co piękne pokazywało się w nim jako dalekie od ideału, a to, co i tak było
już szkaradne jeszcze wzmacniało swoją brzydotę. Rozbite na wiele kawałków
czasem trafiało w ludzkie serca, czyniąc je cynicznymi i zgorzkniałymi lub w
ludzkie oko, sprawiając, że świat wydawał się miejscem okropnym i pozbawionym szczęścia.
Zresztą takie diabelskie odłamki i
obecnie wiele by tłumaczyły. Ale wracając na karty andersenowskiej baśni – ten smutny
los zagnieżdżenia się lustrzanych okruchów spotkał małego Kaya. Jego przyjaciółka Gerda nie potrafiła zrozumieć co takiego stało się z chłopcem, z którym dzieliła tyle dużych i małych radości. Dom przy domu, dach przy dachu.
Gdy Kay nagle znika, dziewczynka rusza na jego poszukiwania, a przygody , które
ją czekają często zamiast przybliżać ją do celu, sprawią, że ani na krok się do
niego nie zbliży.
- 27.02.2014
- 15 Komentarze