Małgorzata Warda, Nikt nie widział, nikt nie słyszał..., Świat Książki, 2015, 397 stron.
Po raz drugi spotkałam się z prozą Małgorzaty Wardy, a z
racji tego, że pierwsza czytana książka - "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" – zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie, spodziewałam się podobnych
emocji przy „Nikt nie widział, nikt nie słyszał…”. Niestety, tym razem trudno było mi się wgryźć w historię na tyle,
żebym nie mogła się od niej oderwać. Tematyka, którą poruszyła autorka zdecydowanie
daje jednak do myślenia, a całość jest napisana w stosunkowo przemyślany sposób
i to sprawia, że nie jestem w jej ocenie aż tak surowa.
Tytuł i okładka pozwalają na różne domysły co do opowieści
zawartej w „Nikt nie widział, nikt nie słyszał...”, ale pewność pojawia się
dopiero, gdy pisarka wspomina o Nataschy Kampusch. I zastanawiam się czy fakt,
że czytałam „3096” nie sprawił czasem, że w zderzeniu z autentyczną historią
Austriaczki porwanej i przetrzymywanej przez osiem lat, ta stworzona przez
Małgorzatę Wardę poruszyła mnie jednak znacznie mniej. Z drugiej strony polska
pisarka skupia się bardziej na tym, co przeżywa rodzina zaginionego dziecka i
pod tym względem na pewno doceniam jej starania.
Sara ma siedem lat, gdy znika bez śladu. O ile na początku
łatwiej jest chwycić się nadziei na odnalezienie dziewczynki, o tyle, gdy mija
dwadzieścia lat trudno ufać, że ukochana córka i siostra jeszcze się odnajdzie.
Głośna niegdyś sprawa, którą żyła Gdynia zostaje przykryta raz za razem innymi,
bardziej aktualnymi tragediami i tylko pustki w sercach bliski Sary czas
wypełnić nie jest w stanie.
Największy problem miałam z bohaterkami, które na kartach
książki się pojawiają. Pierwsze skrzypce odgrywają Lena i Agnieszka, a chociaż
żyją w innych krajach, zajmują się zupełnie innymi rzeczami, to jakoś
nieustannie ich losy mi się mieszały. Mam poczucie, że ogóle kreacja bohaterów
(również Moniki, która po latach uciekła z miejsca swojego przetrzymywania czy
ojca Leny i Sary) mogłaby być bardziej dopracowana, a same postaci bardziej
wyraziste. Nie przywiązałam się właściwie do nikogo i pewnie dlatego nie
śledziłam losów poszczególnych osób z zapartym tchem. Pod koniec trochę się
to zmieniło in plus, ale w ogólnym rozrachunku w „Dziewczynce, która widziała zbyt wiele” było pod tym względem znacznie lepiej.
Przyznaję, że mam z tą powieścią problem. Może oczekiwałam
zbyt wiele lub nie była to odpowiednia chwila, żeby naprawdę porządnie
zaangażować się w opisywane wydarzenia. Jednocześnie uważam, że tematyka, którą
poruszyła autorka zasługuje zdecydowanie na uwagę i „Nikt nie widział, nikt nie
słyszał…” nie jest wyborem złym, by się z nią bliżej zapoznać. To sprawnie napisana powieść, w której do ostatnich
stron nie ma pewności jak zakończy się cała historia, a chociaż ja liczyłam na znacznie
więcej, to i tak myślę, że jeszcze nie raz się z książkowo z Małgorzatą Wardą spotkam.
Garść cytatów:
„Monika nie zwariowała, nie poddała się i na koniec opuściła
piwnicę.
Nie opuściłaś jej – szepce drąży głosik. – Tak ci się tylko wydaje”. (s.
325/326)
--------
- 31.08.2015
- 21 Komentarze