Cesarina Vighy, Ostatnie lato [L'ultima estate],
tłum. Lucyna Rodziewicz-Doktór, M, 2011, 164 strony.
Gdy widzisz i niemal dotykasz (bo akurat te
zmysły nadal posiadasz) śmierci, jesteś od niej już o krok, o dwa ciężkie
oddechy… zaczynasz mimowolnie zastanawiać się nad swoim życiem. Jedni w tej
sytuacji łapczywie chwytają się ostatnich iskierek nadziei, inni pogodzeni z
losem jeszcze raz delektują się szczęśliwymi chwilami dzieciństwa lub
dorosłego życia. Pani Z. natomiast wybrała inną drogę – w obliczu nieuleczalnej
neurologicznej choroby wspomina, ale te wspomnienia mają w większości gorzki
posmak. Jestem pewna, że nie każdy w tej czytelniczej uczcie będzie gotów się
rozsmakować – mi zresztą też nie do końca było to dane.
Zanim jednak wybrzmi ostatni akord życia, a
rola, którą przypadło nam na scenie codzienności odgrywać dobiegnie końca;
zanim nadejdzie to „ostatnie lato” gdy nie zostanie już nic z dawnego piękna
ciała – wciąż tak samo żywa dusza przeniesie nas w zawiłości osobistych
przeżyć. Poznamy trudne dzieciństwo matki naznaczone humorami despotycznego
ojca, wojenną codzienność z jej trudnymi wyborami, choć bez bohaterskich czynów
i chwilę przyjścia na świat Pani Z. Od tego momentu nie będzie wcale łatwiej i
przyjemniej – proza życia to scenariusz raczej w tym przypadku dramatyczny,
chociaż i w nim możemy oczekiwać
delikatnych muśnięć słońca i ludzkiego uśmiechu. Realia Wenecji, a chwilami uroki
Rzymu to miejsca, które odkryją nie tylko konkretne wydarzenia z życia autorki,
ale przede wszystkim jej sposób patrzenia na świat. Nie sposób stwierdzić czy
patrzyła tak na niego zawsze, ale w książce ten obraz malowany jest raczej
ciemnymi kolorami.
- 25.08.2013
- 13 Komentarze