William P. Young, Chata [The Shack], tłum. Anna Reszka, Nowa Proza, 2009, 282 strony.
„Chata” to jedna z tych książek, która pewnego dnia, z tego
co pamiętam w wyniku zetknięcia z bardzo pozytywną opinią, trafiła na moją
listę tytułów do przeczytania. Od tamtej chwili minęło jednak trochę czasu, a
ja nie do końca potrafiłam sobie przypomnieć co dokładnie zafascynowało mnie w
tej historii i dlaczego chciałam ją koniecznie poznać. I chociaż powód
zaintrygowania gdzieś w pamięci się rozmył, to liczyłam, że William P. Young
zdoła mnie swoją prozą jakoś poruszyć.
Powieść kanadyjskiego pisarza podzielić można na dwie części
– pierwszą czyta się niczym całkiem sprawnie skonstruowany i trzymający w
napięciu thriller. Mack zabiera swoje dzieci na kilkudniowy kemping. Ktoś, jak
się później okaże seryjny morderca, wykorzystuje chwilę i porywa kilkuletnią
Missy. Rozpoczynają się poszukiwania na dużą skalę, ale dziewczynka znika na
dobre. Ślad urywa się w pewnej chacie, a nadzieja gaśnie wraz z zostawioną tam
porwaną czerwoną sukienką i śladami krwi wskazującymi na najgorsze. Druga część
to refleksyjna wędrówka w głąb siebie, chociaż można ją odczytywać także
dosłownie – jako spotkanie Macka z Bogiem w tej samej chacie, o której choćby
myśl wywołuje w ojcowskim sercu tyle bólu. Mężczyzna wybrał się tam na weekend
po otrzymaniu tajemniczego listu, wyglądającego na wiadomość od… Najwyższego.
- 30.06.2015
- 29 Komentarze