Stephen King, Mroczna połowa [The Dark Half], tłum. Paweł Korombel, Prószynski i S-ka, 2005, 503 strony.
Stephen King miał Richarda Bachmana, a Thad Beaumont
George’a Starka. Pseudonim literacki stał się dla tego drugiego (a może dla
obu, kto wie) sposobem na przełamanie pisarskiej niemocy, furtką do tworzenia
tak, jak nigdy wcześniej i odkrywania zupełnie innej, bardziej mrocznej strony
swojej osobowości. Książki wydawane pod zmienionym nazwiskiem zapewniły mu
finansowy sukces i wielu fanów. Nadszedł jednak moment, gdy Thad postanowił
rozstać się ze swoim twórczym alter ego i odkrywając przed światem swoją
tajemnicę, symbolicznie dokonał pogrzebania George’a Starka. Problem w tym, że
ktoś nie ma zamiaru się z tą śmiercią pogodzić i bardzo wyraźnie daje temu
wyraz, dokonując makabrycznych morderstw.
Wiele wskazywało na to, że „Mroczna połowa” dosyć mocno
przypominać będzie „Martwą strefę”. W obu przypadkach wszystko zaczęło się tak
naprawdę wiele lat wcześniej, chociaż o wydarzeniach z przeszłości główni
bohaterowie jakoś zapomnieli i nie wydawały się one aż tak znaczące. Pojawił
się jednak przełom, który kazał im spojrzeć na wszystko inaczej, a przede
wszystkim uważniej przyjrzeć się samemu sobie. Chociaż „Martwa strefa” bardzo
przypadła mi do gustu, to cieszę się, że jednak powieść, o której piszę dziś,
nie okazała się jej lustrzanym odbiciem. Podobne zabiegi stosowane przez tego
samego autora w różnych książkach – o ile są dobre – zupełnie mi nie
przeszkadzają, ale już podążanie utartym szlakiem nie jest tym, co mnie cieszy.
- 30.12.2015
- 10 Komentarze