Wróble znów fruwają [Stephen King - Mroczna połowa]

Stephen King, Mroczna połowa [The Dark Half], tłum. Paweł Korombel, Prószynski i S-ka, 2005, 503 strony.

Stephen King miał Richarda Bachmana, a Thad Beaumont George’a Starka. Pseudonim literacki stał się dla tego drugiego (a może dla obu, kto wie) sposobem na przełamanie pisarskiej niemocy, furtką do tworzenia tak, jak nigdy wcześniej i odkrywania zupełnie innej, bardziej mrocznej strony swojej osobowości. Książki wydawane pod zmienionym nazwiskiem zapewniły mu finansowy sukces i wielu fanów. Nadszedł jednak moment, gdy Thad postanowił rozstać się ze swoim twórczym alter ego i odkrywając przed światem swoją tajemnicę, symbolicznie dokonał pogrzebania George’a Starka. Problem w tym, że ktoś nie ma zamiaru się z tą śmiercią pogodzić i bardzo wyraźnie daje temu wyraz, dokonując makabrycznych morderstw.

Wiele wskazywało na to, że „Mroczna połowa” dosyć mocno przypominać będzie „Martwą strefę”. W obu przypadkach wszystko zaczęło się tak naprawdę wiele lat wcześniej, chociaż o wydarzeniach z przeszłości główni bohaterowie jakoś zapomnieli i nie wydawały się one aż tak znaczące. Pojawił się jednak przełom, który kazał im spojrzeć na wszystko inaczej, a przede wszystkim uważniej przyjrzeć się samemu sobie. Chociaż „Martwa strefa” bardzo przypadła mi do gustu, to cieszę się, że jednak powieść, o której piszę dziś, nie okazała się jej lustrzanym odbiciem. Podobne zabiegi stosowane przez tego samego autora w różnych książkach – o ile są dobre – zupełnie mi nie przeszkadzają, ale już podążanie utartym szlakiem nie jest tym, co mnie cieszy.

Czytaj dalej

Najważniejsze to znaleźć bogatego męża [Jane Austen - Duma i uprzedzenie]

Jane Austen, Duma i uprzedzenie [Pride and prejudice], tłum. Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Świat Książki, 2015, 368 stron.

Gdy Pani Bennet dowiaduje się, że jedną z posiadłości w niedalekim sąsiedztwie ma objąć bogaty kawaler, niemal od razu w głowie tworzy scenariusz ze ślubem w roli głównej. Ma pięć córek, więc z przyjemnością wepchnęłaby chociaż jedną w ramiona i portfel odpowiedniego mężczyzny, a pan Bingley wydaje się idealnym kandydatem. Szybko okazuje się, że jej nadzieje nie są zupełnie płonne i być może będzie miała okazję triumfować i nosić głowę jeszcze wyżej niż ma w zwyczaju. Wszystko to za sprawą wyraźnej atencji, jaka okazywana jest przez mężczyznę wobec Jane. Razem z młodym kawalerem do posiadłości przyjeżdżają jego siostry i przyjaciel – Pan Darcy. Ten ostatni mimo ogromnego majątku nie zyskuje powszechnej sympatii i szybko zraża do siebie mieszkańców, dając się poznać jako niesympatyczny i wywyższający się mężczyzna.

Nie należy spodziewać się po mnie jednoznacznej ceny „Dumy i uprzedzenia”, bo po lekturze czuję się mocno rozdarta i niepewna własnych emocji. Miałam wrażenie, jakby najbardziej znaną powieść Jane Austen czytały siedzące sobie we mnie dwie osoby – najpierw prym wiodła ta, która z pewnym znudzeniem poznawała kolejne losy bohaterów, licząc, że coś się wreszcie wydarzy; później pałeczkę przejęła druga – zatopiona w całej historii, nie mogąca się od niej oderwać i żałująca, że coraz mniej stron do czytania zostało. Oczywiście mogłabym stwierdzić, że po prostu w pewnym momencie książka stała się szalenie ciekawa, czego nic początkowo nie zapowiadało, ale tego napisać nie mogę. Akcja nabrała tempa – to fakt, ale fabularnie „Duma i uprzedzenie” to przewidywalna historia, w której nic mnie tak naprawdę nie zaskoczyło. Dochodzę jednak do wniosku, że jej urok, któremu się w końcu poddałam, tkwi w czymś innym – zderzeniu czytelnika z bohaterami, czasami i obyczajowością, które sportretowane zostały w naprawdę przekonujący sposób.

Pierwsza obawa pojawiła się, gdy wydawało mi, że to Jane Bennet będzie odgrywała główną rolę w powieści. W rzeczywistości miło byłoby spędzać czas z osobą z optymizmem patrzącą na codzienność, w każdym dostrzegającą jedynie dobre cechy (może czasem tylko drażniłaby jej przesadna naiwność) i nieoceniającą innych zbyt pospiesznie, ale w książce dużo lepiej towarzyszy się postaciom, mogącym bardziej zaskoczyć. Elizabeth Bennet sprawdza się w tej roli lepiej, bo ze swoim wybuchowym charakterem wydaje się znaczniej bardziej ciekawa. Twardo stąpa po ziemi i nie boi się wyrażać swojego zdania, a przy tym szczerze oddana jest siostrze i zależy jej, by ta była szczęśliwa.

Bingley nie intryguje jakoś specjalnie i wydawał mi się odrobinę nijaki, ale za to pan Darcy zdecydowanie rekompensuje to z nawiązką. Trudno, szczególnie na początku, go polubić – z dumą mu niespecjalnie do twarzy, szczególnie gdy mówimy o takiej, która nie pozwala zbliżyć się do innych i dać się poznać od lepszej strony. Na szczęście w tej mocno sztywnej postawie z biegiem czasu pojawiają się emocje i pan Darcy wydaje się wówczas zdecydowanie bardziej ludzki. Nie mogę nie wspomnieć o fantastycznej kreacji Pani Bennet – je postać irytowała mnie tak bardzo, że aż łapałam się za głowę jak można zachowywać się tak nieznośnie jak ona. To sztuka tworzyć nie tylko bohaterów, których czytelnik polubi, ale też takich wywołujących inne emocje i przeżycia, na przykład zgrzytanie zębów, za każdym razem, gdy się pojawią.


Mogłoby się wydawać, że to miłość będzie tu odgrywać najważniejszą rolę, ale mam poczucie, że jest ona jedynie pretekstem do pokazania całej złożoności obyczajów przełomu XVIII i XIX wieku. Znalezienie bogatego męża było dla kobiety głównym celem w życiu, a pozycja społeczna decydowała o tym, na jaką przyszłość można liczyć. Z dzisiejszej perspektywy może być trudno stykać się z taką codziennością, bo zaczynamy się zastanawiać czy naprawdę ciągłe bale i próby ustawienia się przez odpowiednie małżeństwo mogły być aż tak kluczowe, że Austen poświęca im tyle miejsca i czy rzeczywiście kobiety bywały często tak płytkie i bezmyślne. Takie panowały wówczas obyczaje i chociaż jak pokazuje angielska pisarka nie wszyscy w równym stopniu stosowali się do sztywnych ram i zasad, to jednak one istniały i o tym warto pamiętać.

Elizabeth i pan Darcy nie są w żaden sposób oderwani od czasów, w których żyją i chwała autorce za to, że nie stworzyła relacji, która nijak ma się do ówczesnej rzeczywistości. Oboje wychowani zostali w taki, a nie inny sposób i miłość nie staje magicznym eliksirem, sprawiającym, że o wszystkim, co im wpajano zapominają. Uczucie pozwala na pewne rzeczy spojrzeć inaczej, przewartościować niektóre opinie i przekonania, ale nie jest remedium na wszystko.

Nie mogę zapomnieć o tym, jak trudno początkowo było mi się w całą historię wczytać (na przykład „Rozważna i romantyczna” autorki szybciej mnie wciągnęła) i wyprzeć myśli, które wówczas kłębiły mi się w głowie, a układające się w pytanie o sens tej historii i pełne niedowierzania, że ta powieść jest przez wielu aż tak podziwiana. Teraz, gdy ostatnia strona za mną, myślę, że nie każdy się odnajdzie w zarysowanych przez Jane Austen realiach i nie będzie to wcale oznaką niezrozumienia klasyki. Różne rzeczy są dla nas ważne w książkach i rozumiem niezbyt pochlebne opinie, którą mogą towarzyszyć lekturze, a które i u mnie pojawiały się przez jej część. Cieszę się jednocześnie, że udało mi się koniec końców w „Dumie i uprzedzeniu” odnaleźć tak wiele i uznać, że czas spędzony na czytaniu zdecydowanie nie był czasem straconym.


 Garść cytatów:

„Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony”. (s. 5)

(…) trudno ciągle śmiać się z ludzi, nie potykając się od czasu do czasu na własnym dowcipie”. (s. 222)

Inne książki Jane Austen na K-czyta

    

Czytaj dalej

Może się czegoś napijesz? [Agatha Christie - Tajemnicza historia w Styles]

Agatha Christie, Tajemnicza historia w Styles [The Misterious Affair at Styles], tłum. Tadeusz Jan Dehnel, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014, 208 stron.

Tajemnicza historia w Styles” to kolejna książka Agathy Christie, którą miałam okazję czytać i chyba mogę już napisać, że angielska pisarka od pewnego czasu należy do grona moich ulubionych autorek. Nie każdy tytuł zachwyca mnie równie mocno (mniej trafiają do mnie na przykład zbiory opowiadań), ale i tak czerpię ogromną przyjemność z każdego spotkania -  wysilania szarych komórek, wymyślania jakimi ścieżkami tym razem wędrowały myśli Królowej Kryminałów i prób odkrycia kto jest winny.

Kapitan Hastings po odesłaniu z frontu trafia na swojego dawnego znajomego Johna. Od słowa do słowa pojawia się zaproszenie do posiadłości Cavendishów – Styles Court, gdzie po pewnym czasie, przy rozbitej filiżance, kończy swój żywot pani domu. Okoliczności są na tyle niepokojące, że trudno uwierzyć w naturalną śmierć, a duże pieniądze i niedawny ślub ofiary z o wiele młodszym mężczyzną wydają się być dziwnym zbiegiem okoliczności. Na szczęście Herkules Poirot, który wkracza na scenę zbrodni, ani myśli wierzyć w przypadki.

Czytaj dalej

Michelle Paver - Cienie w mroku

Michelle Paver, Cienie w mroku [Dark Matter] tłum.Arkadiusz Nakoniecznik, W.A.B., 2013, 240 stron.

Łatwo mnie przestraszyć, gdy mowa o filmach (pewnie dlatego raczej nie oglądam horrorów), ale książki działają na mnie pod tym względem zdecydowanie słabiej. Nie spodziewałam się, że w przypadku „Cieni w mroku” będzie inaczej, a chociaż historia stworzona przez Michelle Paver nie spowodowała, że nie mogłam zasnąć w nocy, to napisana została w tak przemyślany sposób, że nie raz i nie dwa czułam dreszcz przebiegający po plecach.

Gdyby Jack Miller mógł inaczej rozpisać scenariusz swojego życia, pewnie teraz byłby szanowanym i pełnym pasji fizykiem, miał wygodne mieszkanie w jednej z lepszych dzielnic Londynu i przyjaciół, na których można liczyć. Zresztą wszystko inne miałoby mniejsze znaczenie, gdyby robił to, co kiedyś było jego marzeniem, zamiast pracować jako urzędnik w fabryce papeterii. Gdyby Jack miał okazję jeszcze raz wybierać między frustrującą pracą, a wyjazdem na badawczą ekspedycję na Arktykę, pewnie bez wahania wybrałby to pierwsze. Gruhuken na Dalekiej Północy miało być okazją do napisania nowego rozdziału życia, a stało pełnym ciemności koszmarem.

List z 1947 roku to wyraźny sygnał, że dziesięć lat wcześniej, w trakcie zaplanowanej na rok wyprawy do najzimniejszych rejonów świata, wydarzyło się coś złego. Gdy za sprawą dziennika Jacka odkrywamy strona po stronie tajemnice Gruhuken, okazuje się, że są rzeczy gorsze niż 4 miesiące nocy polarnej i całkowitej ciemności…

Michelle Paver tak naprawdę nie stworzyła historii, która zachwyca oryginalnością. Miejsce akcji jest wprawdzie nietypowe i jednocześnie fascynujące, ale już sama fabuła pozornie nie jest bardzo odkrywcza. Autorka stosuje pewne znane motywy, dostosowując je do miejsca i dopasowując do własnej wizji, a jednak ani przez chwilę nie miałam poczucia, że cokolwiek jest tu banalne. Paver niezwykle umiejętnie buduje napięcie i nawet mimo że akcja dosyć długo się rozkręca, to kolejne wydarzenia tworzą aurę niepokoju i niedopowiedzeń. Nie do końca bezpośrednie ostrzeżenia kapitana statku, który transportuje członków wyprawy na miejsce, to tylko jeden z sygnałów, że z Gruhuken zdecydowanie coś jest nie tak.

Najbardziej przeraża to, czego nie rozumiemy, nie znamy i nie możemy wygodnie zamknąć w jakieś określone ramy. Autorka pokazuje to bardzo wyraźnie. Pamiętam jak będą dzieckiem zdarzało mi się budzić w nocy i z przerażeniem nasłuchiwać, jak mi się wtedy wydawało, dziwnych odgłosów. Dopóki nie byłam wstanie określić co konkretnie wywołuje hałas, nie mogłam spokojnie zasnąć. Nieznane budzi strach i Michelle Paver zgrabnie to wykorzystała. Nie znajdziecie w tej historii wyskakujących zza każdego rogu potworów, a przez większość czasu będziecie się jedynie domyślać co właściwie przytrafia się Jackowi. Może przez sekundę coś zobaczycie, ale wystarczy mrugnięcie oka, by wszystko wróciło do normy. Na pewno tylko wam się wydawało, że to coś więcej niż cień…

Uczynienie Jacka narratorem za pośrednictwem jego dziennika, pozwala obserwować człowieka, która jest zbyt dumny i ambitny, aby porzucić powierzone mu zadanie, a jednocześnie musi mierzyć się z wieloma demonami – bezsilnością, samotnością i pełną napięcia niepewnością. Autorka bardzo autentycznie przedstawiła emocje głównego bohatera i zmiany, które wraz z rozwojem akcji w nim zachodzą. Na początku ekscytacja  wyprawą, poczucie wolności i docenianie piękna Arktyki, a dopiero z czasem drażniące poczucie niepewności, połączone z próbami racjonalnego wytłumaczenia tego, co się dookoła dzieje.

Cienie w mroku” to pełna mroźnego klimatu powieść, w której bardziej liczy się podskórnie wyczuwane niebezpieczeństwo niż szybkie zarzucenie czytelnika przerażającymi obrazami. I pewnie dlatego tak mi się podobała i tak mocno doceniam zabiegi stosowane przez Michelle Paver. To sztuka nie odkrywając zbyt wiele, wzbudzić w czytelniku niepewność i ciekawość. Jedyne co mi w tej powieści doskwiera to jej długość. Zbyt szybko dotarłam do ostatniej strony i żałuję, że ta historia nie była chociaż trochę bardziej rozbudowana. Nie wiem czy autorka równie dobrze poradziłaby sobie wówczas ze stopniowaniem napięcia, ale to, co pokazała, pozwala wierzyć, że sprostałaby wyzwaniu. Tak czy inaczej, życzę sobie więcej takich książek, tak świetnie sportretowanych bohaterów i takich emocji.

Garść cytatów:

Tu nie ma ani zmierzchu, ani świtu. Czas stracił znaczenie. Opuściliśmy świat rzeczywisty i wkroczyliśmy do krainy snów”. (s. 22)

W życiu nie należy się niczego bać, trzeba tylko próbować wszystko zrozumieć”. (s. 112)

Inne książki Michelle Paver na K-czyta

Czytaj dalej

Plany czytelnicze 8/2015

Rok zbliża się ku końcowi wielkimi krokami, ale na grudzień zaplanowałam sobie jeszcze kilka książek, które mam zamiar przeczytać ;-)


1. Jane Austen - Duma i uprzedzenie. Przeczytałam jakiś czas temu inną książkę autorki - Rozważna i romantyczna - i liczę, że kolejna wywoła więcej emocji.

2. Stephen King - Mroczna połowa. W planach mam poznanie całego (lub prawie całego) dorobku pisarza, a to jest kolejny krok do realizacji celu.

3. Lucy Maud Montgomery - Ania ze Złotego Brzegu. Czuję, że podobnie jak poprzednie książki z serii, sprawdzi się, gdy będę potrzebowała pełnej ciepła historii.

4. Haruki Murakami - Norwegian Wood. Na blogu pojawiło się już kilka książek autora, ale do tej pory największe wrażenie zrobiła na mnie Kafka nad morzem. Ciekawa jestem czy Norwegian Wood spodoba mi się bardziej.

5. Cathy Glass - Czekając na anioły. Autorkę poznała przy okazji książki Skrzywdzona i nadal pamiętam jak wiele emocji we mnie wywołała. Sięgnięcie po kolejny tytuł było tylko kwestią czasu.

6. Agatha Christie - Tajemnicza historia w Styles. Książki Królowej Kryminałów często się u mnie pojawiają i chyba mogę już napisać, że uwielbiam jej pióro.

7. Michelle Paver - Cienie w mroku. Skusiłam się na ten tytuł po kilku przekonujących recenzjach. Jestem już po lekturze, ale na razie zdradzę tylko, że to naprawdę dobra książka.

Z utęsknieniem czekam na kilka dni urlopu na koniec roku i zamierzam spędzić je bardzo czytelniczo. Przywitać Nowy Rok z książką w ręku - to jest to! ;-)

Czytaliście coś z powyższych tytułów? A może któregoś jesteście szczególnie ciekawi? Koniecznie dajcie znać!



Czytaj dalej

Nie ufaj nikomu [Dennis Lehane - Pułapka zza grobu]

Dennis Lehane, Pułapka zza grobu [Sacred], tłum. Ewa Gorządek, Prószyński i S-ka, 2011, 328 stron.
Cykl: Patrick Kenzie / Angela Gennaro, tom 3.

Po lekturze trzeciego tomu serii z Patrickiem Kenzie i Angie Gennaro muszę stwierdzić, że nadal większe wrażenie robią na mnie powieści Dennisa Lehane’a spoza cyklu, takie jak chociażby „Rzeka tajemnic”, „Miasto niepokoju” czy „Wyspa skazańców”. Nie oznacza to jednak wcale, że czuję się zawiedziona „Pułapką zza grobu”, bo w rzeczywistości każde kolejne spotkanie z dwójką detektywów z Bostonu jest bardziej wciągające. Mam poczucie, że autor stara się jak najmocniej zakręcić czytelnikiem w taki sposób, aby w pewnym momencie przestał on zupełnie orientować się kto jest dobry, a kto zły. Całkiem sprawnie mu to wychodzi.

Trevor Stone posiada mnóstwo pieniędzy i niebagatelne wpływy, ale ani jedno, ani drugie nie jest wstanie w żaden sposób ochronić przed cierpieniem i trawiącą go chorobą. Czająca się tuż za rogiem śmierć sprawia, że nie przebiera w środkach, a gdy wynajęty detektyw, który miał odnaleźć jego córkę Desiree znika bez śladu, Trevor robi wszystko, by poszukiwaniami zajęli się detektywi znani w mieście z nieustępliwości i dążenia do celu bez względu na okoliczności – Patrick i Angie. Sprawa okaże się oczywiście więcej niż skomplikowana, a śmierć spojrzy głęboko w oczy nie tylko zleceniodawcy.


Czytaj dalej

Jim Butcher - Rycerz Lata

Jim Butcher, Rycerz Lata [Summer Knight], tłum. Piotr W. Cholewa, MAG, 2013, 468 stron.
Akta Harry'ego Dresdena, tom 4.

Sięgnięcie po kolejną powieść Jima Butchera jest dla mnie jak spotkanie z dobrym znajomym. Wprawdzie pozbawione jakichś wielkich uniesień i ekstremalnych emocji, ale zawsze zwyczajnie przyjemne i dostarczające dawkę rozrywki. „Rycerz Lata” – czwarty tom serii Akta Dresdena – pozwolił mi wrócić do Chicago i po raz kolejny przekonać się, że zło nigdy nie zasypia, a Harry Dresden ma pecha do pakowania się zawsze w największe kłopoty.

Wszystko zaczęło się od spadających z nieba ropuch. Zjawisko raczej niecodzienne, ale zanim Harry będzie miał okazję dłużej się nad tym zastanowić, po raz kolejny w ostatnim czasie spróbuje uniknąć zamachu na swoje życie. Zbyt wielu przyjaciół to on nigdy nie miał, ale za to ze zdobywaniem mściwych wrogów radzi sobie nad wyraz świetnie. Jedyny mag ogłaszający się w książce telefonicznej nie ma łatwego życia, ale to raczej żadna nowość. Zamiast profesjonalnego, silnego i groźnego czarodzieja, mamy raczej kupkę nieszczęścia, coraz bardziej staczającą się w dół. Pojawia się jednak zlecenie, które zmusi Harry’ego, by przynajmniej trochę się pozbierał – Królowa Zimowego dworu elfów prosi go (chociaż to raczej mocny eufemizm), by odkrył kto zabił Rycerza Lata. Na dodatek Biała Rada uważa Harry'ego za problem i szuka wszelkich możliwych sposób, by się go pozbyć. Cóż, to tylko kolejny dzień z życia Dresdena.

Czytaj dalej

Stephen King - Dziewczyna, która kochała Toma Gordona

Stephen King, Dziewczyna, która kochała Toma Gordona [The girl who loved Tom Gordon], tłum. Krzysztof Sokołowski, Albatros, 2013, 302 strony.

Masz dziewięć lat i okazję, by spędzić trochę czasu w lesie, na wycieczce ze swoją mamą i starszym bratem. Problem w tym, że bliscy skupiają się na kłótniach i właściwie zupełnie zapominają o Twoim istnieniu. Oddalasz się tylko na moment, ale szybko okazuje się, że ścieżka znika z pola widzenia w gąszczu drzew. Minie sporo czasu zanim rodzina zauważy Twoje zniknięcie, a Ty wówczas zupełnie się już zgubisz. Z gasnącą nadzieją na szybki powrót do domu. Coraz bardziej przerażona i zdająca sobie sprawę, że las zdecydowanie nie jest miejscem przyjaznym dla małych dziewczynek, szczególnie gdy okaże się, że nie jesteś tak zupełnie sama…

W takiej sytuacji znalazła się Trisha i obserwowanie jak się z nią mierzy, pozwala zobaczyć w niej mnóstwo dojrzałości i odwagi. Przychodzą chwilę załamania i bezsilności, ale w ekstremalnych, jak na swoje możliwości warunkach, dziewczynka radzi sobie zaskakująco dobrze. Pocieszenie stanowią dla niej audycje ze spotkań drużyny Red Sox i możliwość wyobrażenia sobie swojego ukochanego zawodnika – Toma Gordona. Z czasem zresztą wydaje jej się, że widzi go naprawdę…

Dziewczyna, która kochała Toma Gordona” w moim odczuciu nie może się równać z takimi tytułami jak „Misery” czy „Lśnienie”, ale też nie rozczarowała mnie tak bardzo jak na przykład „Rok wilkołaka”. Nie jest najlepszym popisem umiejętności Stephena Kinga i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale ma w sobie kilka elementów, które mimo wszystko doceniam. Jednocześnie wydaje mi się, że ten tytuł raczej nie sprawdzi się na pierwsze spotkanie z autorem – nie ma w sobie fabuły, która by totalnie porwała czytelnika od pierwszej do ostatniej strony i fakt ten może łatwo przysłonić te atuty, które dostrzegam, znając już (i bardzo lubiąc, to przyznaję) pióro Kinga.


Przez całą książkę towarzyszymy Trishy i pewnie dlatego łatwo było mi się do niej przywiązać i trzymać kciuki, by się nie poddawała. Nie były to może jakieś porywające emocje i wielkie napięcie, ale dziewczynka nie była mi obojętna, a po głowie ciągle chodziło mi pytanie jak Stephen King poprowadzi tę historię. Do ostatnich stron nie czułam pewności jak to wszystko się zakończy, chociaż to pewnie wynik tego, że wiem jak amerykański pisarz potrafi zaskoczyć.

Stephen King świetnie radzi sobie z portretowaniem swoich bohaterów, a nie zawsze są to tylko ludzie (wystarczy wspomnieć o psie Cujo), więc nie dziwi mnie, że w „Dziewczynie, która kochała Toma Gordona” za jedną z postaci z powodzeniem uznać można las. Wprawdzie nie ma on formy spersonifikowanej, ale nie raz w trakcie czytania odnosi się wrażenie, że żyje. Raz jest przyjacielski, pozwalając na zebranie zapasów umożliwiających przetrwanie i dając schronienie, a innym razem pod nogi podstawia kłody i atakuje ze wszystkich stron.

Mimo autów, które w tej historii dostrzegam, przyznaję, że czegoś w niej brakuje. Z jednej strony wydaje mi się, że to wina fabuły, ale z drugiej podziwiam, że Stephen King za każdym razem zaskakuje mnie pomysłem na kolejną opowieść (i co ciekawe nigdy, nawet po dłuższym czasie, nie mam problemów z zapamiętaniem o czym była któraś z czytanych książek). Mam poczucie, że „Dziewczyna, która kochała Toma Gordona” jest bardziej rozbudowanym opowiadaniem niż pełnowymiarową powieścią i może to sprawia, że nie porywa tak, jak inne tytuły autora. Jest klimat, ukazanie emocji i myśli targających bohaterką, ale gdyby całość miała więcej wątków pobocznych – pewnie by na tym zyskała. Jest tylko jedno małe „ale” – to ograniczenie przestrzeni i bohaterów ma swoje uzasadnienie w chęci pokazania Trishy w sytuacji, gdy nie mam kontaktu z nikim i jest sama.

Jak widać na wszystko można spojrzeć z dwóch stron i mimo że ostatecznie ta książka nie znajdzie się w gronie moich ulubionych, to na pewno ją zapamiętam i będę całkiem miło wspominała. Każde spotkanie z prozą Stephena Kinga to odkrywanie kolejnego kawałka jego wyobraźni. Swoją drogą mam wrażenie, że ograniczeń w niej niewiele.

Garść cytatów:

Świat to potwór zębaty, gotów gryźć, gdy tylko zechce”. (s. 9)

Jest taka chwila, w której, zdani samy na siebie, ludzie przestają żyć, a starają się zaledwie przeżyć”. (s. 143)

Czytaj dalej

W poszukiwaniu klucza do rozwiązania zagadki [Zygmunt Miłoszewski - Uwikłanie]

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie, W.A.B., 2013, 302 strony.

Centrum Warszawy powinno tętnić życiem, ale w pewnych pokościelnych zabudowaniach krew w żyłach mrozi brutalne morderstwo. Mężczyzna zostaje znaleziony z szpikulcem wbitym w oko, a grono podejrzanych wydaje się dosyć wąskie. Wskazówką jest terapia ustawień, w trakcie której była ofiara, polegająca w dużym uproszczeniu na ustawianiu w przestrzeni (w praktyce w jakimś pomieszczeniu) swoich bliskich, w rolę których wcielają się osoby z grupy. Uczestniczyli w niej Euzebiusz, Hanna i Barbara, a jej przebieg nadzorował psychoterapeuta Cezary Rudzki i każdy z nich, teoretycznie, miał okazję do zabicia Henryka Telaka. Oczywiście pewnym nie można być jednak niczego, a Zygmunt Miłoszewski mocno się postara, by namieszać czytelnikowi w głowie.



Czytaj dalej

Diane Chamberlain - Prawo matki


Diane Chamberlain, Prawo matki, tłum. Maciejka Mazan, Prószyński i S-ka, 2011, 423 strony.

Dużo sobie obiecywałam po pierwszym spotkaniu z Diane Chamberlain, mając przeczucie (zakorzenione w głowie w trakcie czytanych recenzji jej książek), że czeka mnie powieść obyczajowa z gatunku tych, poruszających trudne do oceny tematy. Liczyłam, że tak jak u Jodi Picoult pełna będę refleksji i rozdarcia co jest słuszne, a co nie. I częściowo moje oczekiwania „Prawo matki” spełniło, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym czuła się tak mocno poruszona jak przy okazji lektury na przykład „Kruchej jak lód” czy „W naszym domu”.

Laurer wydaje się, że świetnie zna swojego syna. Dla niej Andy nadal jest raczej dzieckiem niż nastoletnim chłopcem, a fakt, że w przeszłości naraziła go na ogromne niebezpieczeństwo i przez własną nieodpowiedzialność już zawsze będzie się wyróżniał wśród innych, sprawia, że próbuje go chronić na wszelkie możliwe sposoby. W trakcie zabawy, w której Andy bierze udział, wybucha pożar i chłopiec, zachowując trzeźwy umysł, ratuje większość osób, nagle zostając bohaterem. Do czasu aż pada na niego podejrzenie o podpalenie…

Czytaj dalej

Nowy adres bloga. K-czyta.pl

Blog przez kilka dni był niedostępny, ale na szczęście wszystko już działa ;)
Nawet nie wiecie jak przez ten - niby krótki - czas brakowało mi tego miejsca.

Na pierwszy ogień wśród zmian, które planuję, trafił adres bloga.
Od dziś miło mi będzie gościć Was na K-czyta.pl


A już niedługo kolejne zmiany :)

Czytaj dalej

Jest, jak jest, i będzie, co będzie [Jonas Jonasson - Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął]

Jonas Jonasson, Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, Świat Książki, 2013, 416 stron.

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął to książka, której zdecydowanie nie można odmówić oryginalności, a główny bohater – Allan Karlsson – raz po raz wymyka się wszelkim schematom. Nie jest to tytuł zmieniający życie i otwierający przed czytelnikiem zupełnie nowe spojrzenie na świat, ale nie oznacza to, że nie warto po niego sięgnąć. Fabuła i wyrazistość bohaterów dostarczają takiej porcji rozrywki, że poświęcony jej czas absolutnie nie wydaje mi się stracony.

Tytułowe zniknięcie stulatka nie ma w sobie nic z magii, bo Allan tak po prostu stwierdził, że nie ma ochoty świętować swoich okrągłych, trzycyfrowych urodzin w domu spokojnej starości i oknem postanowił opuścić nielubiane miejsce. Mimo podeszłego wieku (może by się za takie określenie na mnie obraził, ale na szczęście nie brakuje mu dystansu do wszystkiego i wszystkich) i bolących kolan, wędruje w kapciach przez całe miasto, by ostatecznie na dworcu zabrać walizkę (bo właściwie czemu nie), którą miał pewnemu mężczyźnie przypilnować. Wsiada do autobusu bez specjalnego planu, nawet nie spodziewając się jak wiele wyzwań, niekoniecznie łatwych i przyjemnych, jeszcze go czeka.

Jonas Jonasson pozwala czytelnikowi etapami poznawać Allana. Najpierw stulatek wydawał mi się po prostu dosyć rezolutnym mężczyzną, któremu znudził się pobyt w domu spokojnej starości. W miarę jak dowiadywałam się o nim więcej, zaglądając między innymi w jego przeszłość, przestał być tylko sędziwym, acz pełnym werwy staruszkiem, a stał się postacią tak niezwykłą, że niemal nieprawdopodobną. Konstruowanie bomb atomowych, spotkania z kluczowymi politykami najróżniejszych państw, wojny, podróże pełne niebezpieczeństw, ale i niezwykłych wrażeń – Allan Karlsson zdecydowanie może się pochwalić niebanalną przeszłością. O dziwo, o ile może się to wszystko wydawać trochę absurdalne, to jednocześnie zupełnie nie wyczuwa się w tym irytującego przerysowania. Głównych bohater jest ogromnie barwy, a przy tym szalenie prostolinijny i nieskomplikowany. „Jest, jak jest, i będzie, co będzie” to jego dewiza, z którą idzie przez życie, prawie zupełnie nie przejmując się tym, co go spotyka. Ten spokój w absolutnie każdej sytuacji jest godny pozazdroszczenia, a chociaż czasem, nie raz i nie dwa, można by się zastanowić czy w jego postępowaniu nie brakuje jakiejś głębszej refleksji i czy to, co robi jest słuszne, to sposób w jaki poprowadzona jest historia w pewnym sensie wymusza pochodzenie do wszystkiego z pobłażaniem, bez nadmiernej powagi.

Z głównym bohaterem nie sposób się nudzić, ale autor nie traktuje po macoszemu żadnej z postaci pojawiającej się w historii. Jest między innymi złodziejaszek Julius niespecjalnie lubiany w swoim mieście, ale z Allanem, po kilku kieliszkach, szybko znajduje wspólny język, stając się jego towarzyszem; Benny – prawie weterynarz, prawie literaturoznawca i jeszcze kilkanaście takich „prawie”, a przez chwilę właściciel budki z jedzeniem; komisarz Aronsson, próbujący rozwikłać jaki związek ma stuletni staruszek z członkami niebezpiecznej grupy Never Again i tajemniczymi, domniemanymi morderstwami. Nie zabraknie też Stalina, Mao Zedonga, Kim Ir Sena i kilku prezydentów Stanów Zjednoczonych. Ach i nie można zapominać i słoniu. Tak, słoń też będzie!


Szwedzki pisarz ma fantazję, to trzeba przyznać. Jest nieprzewidywalnie, niebanalnie i zabawnie. Właściwie to zarówno sama historia jak i sposób jej przedstawienia mają w sobie świeżość, której często mi w książkach brakuje. Oczywiście możliwe, że ktoś już te czy inne motywy wykorzystał, ale dla mnie Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął był, poza doskonałą rozrywką, także okazją do poznania Allana, który niemal do ostatniej strony potrafił mnie zaskoczyć.

Garść cytatów:

Gdy dostało się od życia nadgodziny, można sobie pozwolić na pewną swobodę”. (s. 14)

Jest, jak jest, i będzie, co będzie”. (s. 39)


~~*~~

W najbliższym czasie mogą pojawić się pewne problemy z dostępem do bloga, ze względu na mniej lub bardziej udane próby zmiany jego adresu ;-) Powinno bez problemu ustawić się przekierowanie, ale zdarzyć się może wszystko, więc informuję, że blog będzie niedługo dostępny pod adresem k-czyta.pl ;)

Czytaj dalej

Zapraszam na morderstwo! [Agatha Christie - Morderstwo odbędzie się]

Agatha Christie, Morderstwo odbędzie się [A Murder is Announced], tłum, Tadeusz Jan Dehnel, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014, 304 strony.

W „Gazetce” wśród informacji o jamnikach i innych tego typu ważkich dla małej społeczności sprawach pojawia się ogłoszenie o mającym się odbyć morderstwie w domu jednej z mieszkanek Chipping Cleghorn Letycji Blackclock. Sytuacja niecodzienna, bo i trudno sobie wyobrazić, że morderca z wyprzedzeniem informuje o swoich zamiarach. Nic więc dziwnego, że wielu upatruje w tym ingerencji jakiegoś żartownisia, ewentualnie zaproszenia do zabawy w detektywa. Tyle tylko, że wskazanego dnia o ustalonej godzinie rzeczywiście ktoś pada martwy…

Spotkałam się dosyć przelotnie z Panną Marple przy okazji opowiadania ze zbioru „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”. „Morderstwo odbędzie się” miało być szansą na poznanie tej intrygującej bohaterki lepiej. Mocno na to liczyłam i pewnie dlatego czuję się jednak pod tym akurat względem trochę rozczarowana. Panna Marple odegrała kluczową rolę w rozwiązaniu zagadki zabójstwa, ale jej działania miały raczej charakter zakulisowy. Ledwie kilka razy pojawia się w całej historii i chociaż jej umiejętność powiązania pozornie nieznaczących elementów układanki robi wrażenie, to jednak nie czuję, że znam ją teraz dużo lepiej. Miałam nadzieję, że dostanę szansę do przebywania dłużej w jej towarzystwie, tak jak zwykle ma to miejsce w przypadku Herkulesa Poirot, ale tym razem schowała się gdzieś na drugim planie.

Pierwsze skrzypce, nawet bardziej niż inspektor prowadzący śledztwo, odgrywają osoby, które uczestniczyły w wydarzeniach w domu Letycji. A przekrój osobowości jest spory – od wiecznie niezadowolonej, rozkrzyczanej kucharki Mitzi i rozgadanej, dobrodusznej Dory, przez nie biorącego niczego na poważnie Patryka i jego bardzo ułożoną siostrę Julię, aż po innych mieszkańców miasteczka, którzy w większości niby przypadkiem stali się świadkami zabójstwa, chociaż w rzeczywistości przyciągnęło ich niecodzienne ogłoszenie. I jak nietrudno się domyślić - każdy staje się podejrzany.

Agatha Christie podsuwa mnóstwo możliwych tropów i rozwiązań, a czytelnik próbuje dopasować do siebie wszystkie poszlaki tak, aby w logiczny sposób dało się wykryć kto jest winny. Problem jedynie w tym, że przynajmniej kilka scenariuszy z powodzeniem można by uznać za prawdopodobne, a koniec końców prawda okazuje się zupełnie zaskakująca. Zawsze gdy zakładam swój płaszcz detektywa i staram się rozgryźć przygotowaną przez Królową Kryminałów zagadkę, wiem, że mogę się spodziewać wszystkiego. Siła powieści „Morderstwo odbędzie się” tkwi w tym, że takie zakończenie nawet nie przemknęło mi przez myśl. Zupełnie dałam się wyprowadzić w pole, a to jest coś, co w kryminałach cenię szczególnie.

Panna Marple pokazała, że liczy się nawet najmniejsza poszlaka, a równie ważne jak rekonstrukcja wydarzeń jest słuchanie tego co i jak mówią świadkowie. Podziwiam jej umiejętności, ale mam nadzieję, że następnym razem poznam ją jeszcze bliżej i książkę zamknę bez niedosytu. Na szczęście sama zagadka - niemal tak dobra jak te z „I nie było już nikogo” czy „Morderstwo w Orient Expressie” - skutecznie podnosi ocenę całości.

Garść cytatów:

-Trzeba będzie starannie przesłuchać świadków. Niech opowiedzą drobiazgowo o wszystkim, co widzieli.
-Z pewnością każdy z nich widział coś zupełnie innego. (s. 47)

Człowiek zostaje zupełnie sam, gdy odchodzi ktoś ostatni, kto pamięta.(s. 205/206)


Czytaj dalej

Plany czytelnicze 7/2015

Przygotowałam sobie stos książek, które planuję przeczytać w najbliższym czasie :)


1. Agatha Christie - Morderstwo odbędzie się.  Spotkania z Królową Kryminałów chyba nigdy mi się nie znudzą.

2. Dennis Lehane - Pułapka zza grobu. Ciekawa jestem czym zaskoczy mnie trzeci tom z Kenzie i Gennaro w rolach głównych.

3. Zygmunt Miłoszewski - Uwikłanie. Pierwsza książka autora po jaką sięgam. Jestem ogromnie ciekawa czy mi się spodoba.

4. Jim Butcher - Rycerz lata. Dzisiaj swoją premierę mają tom piąty i szósty serii, więc to dobra chwila, by po raz czwarty spotkać się z Harrym Dresdenem.

5. Jonas Jonasson - Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Mnóstwo dobrego słyszałam o tej książce i liczę na porządną dawkę nietuzinkowego humoru.

6. Diane Chamberlain - Prawo matki. Autorka jakoś kojarzy mi się z Jodi Picoult, chociaż to jedynie przeczucie, bo "Prawo matki" będzie pierwszym z nią zetknięciem.

7. Stephen King - Dziewczyna, która kochała Toma Gordona. Akurat ten tytuł zbiera różne opinie, ale może odnajdę w nim to, co w Kingu lubię szczególnie - porządny rys psychologiczny bohaterów.


Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć więcej czasu na czytanie, bo w ostatnim czasie bywało z tym różnie :)

Czytaj dalej

Carlos Ruiz Zafón - Gra anioła

Carlos Ruiz Zafón, Gra anioła [El Juego del Angel], tłum. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas, MUZA, 2013, 605 stron.

Wiedziałam, że trudno będzie kolejny raz o taki sam zachwyt, jaki wzbudził we mnie „Cień wiatru”, dlatego jakoś mimowolnie odwlekałam ponowne sięgnięcie po prozę Carlosa Ruiza Zafóna. Nie był to jednak jedyny powód – zdawałam sobie sprawę, że „Gra anioła” to moje przedostatnie spotkanie z hiszpańskim pisarzem (chociaż oczywiście mocno liczę, że stworzy kolejne książki, które staną się czyimiś – być może moimi - przyjaciółmi) i zwyczajnie próbowałam odsunąć o siebie tę perspektywę. Problem w tym, że nie potrafiłam długo pozbawiać się przyjemności powrotu do Barcelony i odkrywania tajemnic, które tym razem postanowił zaserwować czytelnikowi autor.



David Martin odkrywa Cmentarz Zapomnianych Książek i zgodnie z zasadami tego miejsca wybiera jeden tytuł. Jego historia zaczyna się jednak znacznie wcześniej, gdy pisarskie ambicje prowadzą go pozornie wyżej w redakcyjnej hierarchii, a w istocie wiążą się z nienawistnymi spojrzeniami współpracowników, których traktował prawie jak rodzinę. Jedyną zresztą jaką miał. Mijają lata, a marzenia o wielkim sukcesie przygniotła codzienność, w której zmuszony jest pisać pod pseudonimem, dla wydawców skupionych jedynie na napełnianiu własnych kieszeni. Gdy wydaje się, że David stoi już na krawędzi, z której lada moment spadnie, zjawia się ktoś, zdający się mocno wierzyć w jego talent pisarski. Zleca mu napisanie książki, proponując przy tym nie tylko pieniądze. Takie umowy zawsze mają jednak drugie dno i przyjdzie czas, że trzeba będzie się z tym zmierzyć.

Czytaj dalej

Grzechy Bangkoku [Jo Nesbø - Karaluchy]

Jo Nesbø, Karaluchy [Kakerlakkene], tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2011, 320 stron.
Harry Hole, tom 2.

Harry Hole od dłuższego czasu jakoś funkcjonuje. I słowo „jakoś” ma tu kluczowe znaczenie – pojawia się w pracy trzeźwy, chociaż niejednokrotnie na sporym kacu, a dopiero po służbie rozpoczyna rytuał picia, sprawiający, że często nie pamięta później zbyt wiele. To akurat spory atut, bo jest wiele rzeczy, o których chciałby zapomnieć. Te najbardziej bolesne tkwią jednak w głowie niczym ciągle powtarzające się sceny w znienawidzonym filmie. Sierżant będzie zmuszony wyrwać się z tego błędnego koła i podjąć się rozwiązania sprawy morderstwa norweskiego ambasadora, do którego doszło w stolicy Tajlandii. Mężczyzna został znaleziony z nożem w plecach, w pokoju, który wynajął, by zaznać uciechy z jedną prostytutek. Okoliczności są dosyć kontrowersyjne  i sprawa wymaga sporej delikatności, bo ci na górze chcą uniknąć skandalu. Cóż, Harry Hole jak nikt zupełnie się do wyrafinowanego działania w białych rękawiczkach nie nadaje.

Czytaj dalej

Patrycja Gryciuk - Plan

Patrycja Gryciuk, Plan, Poligraf, 2013, 575 stron.

Zaczęło się od skojarzenia z książką E. L. James „50 twarzy Greya” – ona niepewna siebie studentka (wprawdzie kierunek inny, ale jednak), on tajemniczy miliarder. Na szczęście stosunkowo szybko to wrażenie dosyć silnego podobieństwa się rozmywa i chociaż nie jest jakoś bardzo odkrywczo jeżeli chodzi o fabułę, to jednak w miarę czytania widziałam już „Plan” jako odrębną i na swój sposób przemyślaną historię. Nie wszystkie jej elementy mnie przekonały, a nawet zdarzały się chwile, gdy nie mogłam się powstrzymać od wymownego przewracania oczami, ale muszę przyznać, że to jedna z tych książek, które tak po prostu całkiem dobrze się czyta.

Anna ma 17 lat i jest młodsza niż większość studentów, ale pomimo pewnego wycofania w kontaktach z innymi, dosyć szybko udaje się jej zaaklimatyzować w nowym otoczeniu. Oksford wydaje się zupełnie inny niż Wrocław, z którego pochodzi, ale w jej życiu zacznie się dziać tak wiele, że nie będzie miała wiele czasu na tęsknotę za domem. Najpierw pojawia się Lorcan – kolega z uczelni, któremu ewidentnie zależy na Annie, a i ona nie zostaje wobec niego obojętna. Jeden wieczór i spotkanie Siergieja wszystko zmienia – dziewczyna z miejsca się zakochuje i zupełnie nie ma znaczenia, że nowo poznany mężczyzna jest od niej dużo starszy i tak naprawdę nic o nim nie wie.

Zastanawiam się cały czas co stanowiło największy problem w czasie lektury i na myśl od razu przychodzi mi obsadzenie Anny w roli narratorki. Co ciekawie, taki zabieg jest też w pewnym sensie atutem książki, bo pozwala lepiej poznawać myśli głównej bohaterki. Inna sprawa, że czasami opadały mi ręce jak się w nie zagłębiałam. Rozumiem młody wiek i przyjmuje, że ze względu na to lub po prostu taki, a nie inny charakter Anna mogła wszystko mocno przeżywać. Nie zmienia to jednak faktu, że jej reakcje (na przykład rozpływanie się już przy samym spojrzeniu Siergieja) wydawały mi się niejednokrotnie przerysowane. Na szczęście wraz z rozwojem fabuły widać jak Anna się zmienia, dojrzewa i mierzy się z codziennością, która daleka jest od bajki, jakiej poniekąd się spodziewała. Zupełnie nie rozumiałam wprawdzie niektórych jej decyzji, ale akurat pod tym względem ani myślę stawiać się w roli wyroczni – to, że ja nie wyobrażam sobie takiego uczuciowego zaplatania, jakie stało się udziałem głównej bohaterki, nie oznacza, że komuś nie mogło się to przydarzyć.

Niespecjalnie polubiłam Annę, ale doceniam, że autorka stworzyła bohaterkę, która nie była mi obojętna. To byłoby naprawdę dużo gorsze od od braku sympatii. Tworzone postaci mają wywoływać emocje, niekoniecznie zawsze pozytywne, byleby na stronach książki ożywały.

Fabularnie „Plan” mnie nie zaskoczył, ale właściwie na nudę nie mogłam narzekać. Dzieje się sporo, a sama historia mimo pewnej przewidywalności potrafi wciągnąć. Dodatkowo wątek biopaliw stanowi niewątpliwie spore urozmaicenie, co doceniam niezależnie od tego, że nie jest to tematyka, która jakoś mocno mnie intryguje. Zdecydowanie wzbogaca jednak całą powieść i pokazuje, że poza miłosnymi rozterkami autorka chciała przekazać coś jeszcze. Patrycja Gryciuk sprawnie posługuje się piórem, więc jej powieść (poza wspomnianymi wcześniej zgrzytami w narracji) czyta się szybko. Po lekturze tego debiutu daleko mi może do zachwytu, ale jednocześnie widzę w autorce potencjał, który odpowiednio wykorzystany, może dać naprawdę ciekawe efekty.

Garść cytatów:

Nagle nie było niczego więcej. Nikogo więcej. Tylko on i ja”. (s. 50)  

~*~
Książka przywędrowała do mnie od Asi z bloga Niebieska zakładka w ramach akcji Podaj dalej, czyli książka w podróży organizowanej przez Sylwię z bloga Moje spojrzenie na kulturę. Lada dzień powędruje dalej, by dać się przeczytać kolejnej osobie :)

Wyzwanie: Polacy nie gęsi

Czytaj dalej

Jak będzie wyglądało Twoje życie za 20 lat? [David Nicholls - Jeden dzień]

David Nicholls, Jeden dzień [One day], tłum. Małgorzata Miłosz, Świat Książki, 2015, 443 strony.

Lubię planować, bo to daje mi poczucie bezpieczeństwa i przeświadczenie, że kontroluję sytuację. Nie przeszkadzałoby mi (a nawet wręcz przeciwnie), gdybym mogła przeżywać rok po roku według wcześniej poczynionych założeń i bez ogromnych zmian i zaskoczeń. Mogę rozłożyć na czynniki pierwsze każdy nadchodzący dzień i chociaż oczywiście nie uda się przewidzieć wszystkiego, to stworzenie konkretnego planu działania jest jak najbardziej możliwe. Problem w tym, że życie bardzo często ma w nosie to, czego od niego oczekujemy i czasami prowadzi nas ścieżkami zupełnie niespodziewanymi. Czasami łatwiejszymi, czasami trudniejszymi, ale pewne jest jedno – choćbyśmy nie wiem jak mocno trzymali w garści swoją codzienność, to przyszłość ma wiele znaków zapytania. David Nicholls pokazuje to bardzo wyraźnie.

Emma i Dexter ze zdobytymi dyplomami wkraczają w dorosłe życie. Ona ambitna i pełna ideałów, on nastawiony na dobrą zabawę i korzystanie z życia. Dostaniemy tylko jeden dzień w roku – 15 lipca – by obserwować jak na przestrzeni dwudziestu lat zmienia się życie tych dwojga. Nie będzie ckliwej historii o tym, jak to on i ona rzucają wszystko, by w imię przyjaźni spotkać się tego wybranego dnia (zupełnie nie wiem czemu, ale takiego motywu spodziewałam się zanim sięgnęłam po tę historię) – David Nicholls stawia raczej na ukazanie zmian zachodzących w bohaterach i codzienności, która niejednokrotnie nijak ma się do tego, czego Emma i Dexter się spodziewali.

Siłą tej historii, która sama w sobie do pewnego momentu niespecjalnie mnie intrygowała, jest między innymi kreacja głównych postaci. Autor stworzył naprawdę ciekawe i co ważniejsze niejednoznaczne osobowości. Nawet, gdy wydawało mi się, że wiem, czego mogę się spodziewać po Emmie, mijał kolejny rok i spotykałam ją w sytuacji, która wcześniej zupełnie, by mi do niej nie pasowała. Nicholls potrafił to ukazać na tyle sprawnie, że uświadamiałam sobie jeszcze mocniej, jak codzienność może nas zmieniać – czasami dodając skrzydeł, innym razem sprawiając, że podejmujemy decyzje, które wcześniej wydawałyby się nam zupełnie nie do pomyślenia. Zarówno Emma jak i Dexter popełniają błędy za które muszą zapłacić, ale ta ich niedoskonałość powoduje, że wydają się bardziej autentyczni.

Jeden dzień” to przemyślana, życiowa historia, w której pojawi się oczywiście miłość, ale na szczęście nie w przesyconej sentymentalizmem formie. Zamiast wzniosłych wyznań – słowne przepychanki, które śledziłam z przyjemnością, bo wiarygodnie napisane dialogi, w których nic nie zgrzyta, to coś, co bardzo cenię. Miałam wrażenie, że opisane w książce wydarzenia mogłyby się gdzieś wydarzyć (a może wiele podobnych właśnie teraz się dzieje), a codzienność pokazana przez autora nie jest tylko wydumaną i nieprzystającą do rzeczywistości fantazją.

Przez dłuższy czas brakowało mi jednak czegoś, co sprawiłoby, żebym totalnie się w tej powieści rozsmakowała. Nie czułam, że muszę koniecznie przeczytać jeszcze jeden rozdział, a czas spędzony z książką, chociaż przyjemny, to nie powodował jakichś wielkich emocji. Spotykałam Emmę i Dextera każdego roku tego jednego dnia i czasami dziwiłam się jak potoczyło się ich życie, ale więcej w tym było refleksji (oczywiście także wartościowej) niż zaintrygowania i zaciekawienia co będzie dalej. A jednak David Nicholls w pewnym momencie sprawił, że z niedowierzaniem czytałam to, co dla bohaterów przygotował i nie mogłam uwierzyć, że tak się dałam zaskoczyć.

Jeden dzień” to powieść, w której doceniam wiele elementów – kreację bohaterów, pomysł, dialogi, element zaskoczenia, a chociaż nie zakochałam się w niej bez pamięci, to cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać. Dziś jest 7 września 2015 roku – gdzie będę za rok czy za 10 lat? Jak potoczy się moje życie? Takich pytań trudno sobie po lekturze nie zadawać.

Garść cytatów:

Nie próbuj biegać, zanim nie nauczysz się chodzić”. (s. 53)

Zazdrość to podatek, jaki się płaci od sukcesu”. (s. 198)


--------

Czytaj dalej

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy