Viktor Arnar Ingólfsson, Tajemnica wyspy Flatey [Flateyargáta], tłum. Jacek Godek, Editio Black, 2017, 252 strony.
Nie potrafię zdecydować czy chciałabym się znaleźć na wyspie
Flatey i przenieść się do roku 1960 - do historii, którą stworzył Viktor
Arnar Ingólfsson. Z jednej strony kusząca wydaje się ta niewielka przestrzeń,
mała społeczność, korzystanie z tego, co daje natura i to upodobanie
mieszkańców do picia kawy. Z drugiej, na myśl o tym, że miałabym tam zamieszkać
przechodzi mnie jakoś mimowolny dreszcz. Może dlatego, że nie czułabym się
pewnie, gdyby na znajdującej się nieopodal bezludnej wysepce znaleziono zwłoki, a w
głowie pojawiłaby się myśl, że w sprawę może być zamieszany ktoś z osady. A
przecież wszyscy się tu dobrze znają i wiedzą o sobie naprawdę wiele. Tajemnice
potrafią jednak sprytnie umykać, aż do momentu, gdy ktoś zaczyna się nimi bardziej
interesować, na przykład wracając do zagadki związanej ze średniowieczną księgą Flateyarbok.
- 30.08.2017
- 16 Komentarze