Autor: Stephen King
Tytuł: Lśnienie
Tytuł oryginału: The
Shining
Tłumaczenie: Zofia Zinserling
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 520
Mógłbyś powiedzieć, że jesteś pisarzem, ale sam wiesz, że to
za duże słowo jak na trochę sprzedanych opowiadań i ciągle nieskończoną sztukę.
Decydujesz się na podjęcie pracy w hotelu zamykanym na zimowy sezon, mimo że jego
dyrektor ewidentnie patrzy na ciebie z góry, a sama perspektywa odcięcia od
świata przez zwały śniegu nie jest zbyt kusząca. Poza tym fakt, że mężczyzna,
który poprzednio pełnił funkcję dozorcy z zimną krwią zamordował swoją żonę i córki, a następnie popełnił
samobójstwo, jakoś nie nastraja optymistycznie. Dodatkowo Panorama nie cieszy
się dobrą sławą – wielokrotnie zmieniająca właścicieli, w przeszłości była
świadkiem rozpasania na balach, ale dramatów, w których śmierć odgrywała główną
rolę.
Nazywasz się Jack Torrance i nie masz wyboru. Za pobicie
ucznia zostałeś zwolniony z posady nauczyciela, a agresja i porywczość raczej
nie prezentują się dobrze w podaniach o pracę. Przyjaciel załatwił Ci zajęcie i
powinieneś być mu wdzięczny, tym bardziej, że zmiana otoczenia może pomóc w
poukładaniu rodzinnych spraw. Cóż, jako mąż i ojciec też nie radzisz sobie
najlepiej – poważne problemy z alkoholem (wprawdzie chwilowo zażegnane, ale
jednak) i napady złości, na tyle poważne, że połamałeś swojemu synowi rękę,
pozbawiają Cię szans na tytuł rodzica roku. Może więc wspólny kilkumiesięczny
pobyt w hotelu sprawi, że weźmiesz odpowiedzialność za swoje życie i wreszcie
ustawisz je na właściwe tory. Oczywiście jeżeli nie wydarzy się nic
nieoczekiwanego…
Jak to u Stephena Kinga bywa, zanim skupimy się na głównej
akcji, najpierw zostaniemy uraczeni porządną (ale nie przesadną) dawką
obyczajowej otoczki, dzięki której powołani przez niego do życia bohaterowie, przestaną
być tylko jednowymiarowym tworem. Bez problemu wczujemy się w ich sytuację,
nawet jeżeli ich doświadczenia w rzeczywistości nie są nam specjalnie bliskie. Dobrze
poznamy każdą z postaci: Jacka, który nie radzi sobie z gniewem i pociągiem do
alkoholu, ale zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości i na swój sposób
kocha rodzinę; Wendy – żony rozdartej pomiędzy trudną miłością do męża, troską
o bezpieczeństwo syna, a własnymi potrzebami i poczuciem, że staje się podobna
do matki, która nigdy nie szczędziła jej krytyki; Danny’ego – pięcioletniego chłopca,
widzącego znacznie więcej niż przeciętny człowiek, słyszącego myśli innych i
potrafiącego przewidzieć co może się wydarzyć, a przy tym mocno zagubionego
wobec wizji, których doświadcza. To z tą trójką spędzimy najwięcej czasu, ale
może się okazać, że w Panoramie nie są jedynymi mieszkańcami, a pobyt w hotelu zamieni
się w walkę o przetrwanie.
Nie będę ukrywała, że sporo sobie obiecywałam po „Lśnieniu”,
widząc w tym tytule szansę na poznanie S. Kinga w jednej z najlepszych odsłon i
zatopienia się w historii, która przynajmniej dorówna świetnej „Misery”. Tym,
co łączy te dwie powieści jest klaustrofobiczny klimat, genialnie sportretowani
bohaterowie i duża dawka napięcia, które towarzyszy czytelnikowi w trakcie
lektury. Autor w obu przypadkach umieścił swoich bohaterów na niewielkiej
przestrzeni, sprawiając, że z każdą chwilą wydaje się ona jeszcze mniejsza. Wyposażył
ich w całą paletę cech charakteru, dorzucając do tego gesty i słowa i tworząc
postaci realne i niejednoznaczne. Wnikamy w ich psychikę, obserwujemy toczące
się w ich głowach bitwy i próbujemy przewidzieć jak postąpią. Nie zawsze się to
udaje, ale to sprawia, że wydają się jeszcze bardziej ludzcy.
Zaczęłam czytać „Lśnienie” i chociaż nie od razu pojawia się
groza, to nie mogłam się uwolnić od towarzyszącego mi w trakcie czytania (ale i
w przerwach w lekturze) napięcia. Trwałam w zawieszeniu, oczekując na to, co
się wydarzy i zdając sobie sprawę, że nie będzie to nic przyjemnego. King od
początku zaszczepił we mnie przeświadczenie, że w hotelu można się spodziewać
wszystkiego i nawet w chwilach złudnego spokoju trzeba mieć oczy szeroko
otwarte. Autor mądrze dawkuje napięcie, trzymając je na wysokim poziomie, ale
nie odkrywając od razu wszystkich kart. Jack, Wendy i Danny nie poznają wszystkich tajemnic Panoramy pierwszego czy drugiego dnia pobytu. Znalazłam się razem z nimi na emocjonalnej
huśtawce, w której dominuje niepewność i niepokój. Podchodzimy na przykład do
budzących irracjonalny strach drzwi, ale nie otworzymy ich od razu, by zmierzyć
się z tym, co tam czeka. Będziemy czekali przez pewien czas, z ciarkami przechodzącymi po plecach,
niemal pragnąc, żeby wreszcie groza przybrała jakiś konkretny kształt i udręka
nieprzerwanego napięcia wreszcie się skończyła. Właśnie takich emocji
od książek tego typu oczekuję i „Lśnienie” mnie zdecydowanie pod tym względem
nie rozczarowało.
Cieszę, że to, co tak podobało mi się w „Misery”, czyli
połączenie wciągającej i niepokojącej historii z genialnym wniknięciem w
psychikę bohaterów, pojawiło się również w „Lśnieniu”. W tym drugim przypadku
dawka napięcia jest nawet jeszcze większa, a poprowadzona w świetnym stylu
opowieść wgryza się w umysł. Napisać, że Panorama to nawiedzony hotel, w którym
dzieją się dziwne rzeczy to zdecydowanie za mało. To, co się w nim kryje nie ukazałoby
swojej grozy bez połączenia z ludzkimi słabościami, a gdy znikną wszelkie
hamulce w człowieku, koniec będzie bliski.
Garść cytatów:
„Cofnęła się, bo palił ją wzrokiem, i spróbowała przywdziać
uśmiech o jeden numer za mały. ” (s. 206)
„Według mnie to bardziej przerażające, niż gdyby ktoś obcy
skradał się po korytarzach. Od obcego można uciec. Nie można uciec od samego
siebie.” (s. 308)
„I robiono tam rzeczy nigdy niewzmiankowane w prasie,
bo pieniądze umieją mówić po swojemu.” (s. 462)
--------
Źródło okładki
Źródło okładki
- 25.02.2015
- 31 Komentarze