Jakiś czas temu miałam okazję wrócić do jednej z
baśni mojego dzieciństwa autorstwa Hansa Christiana Andersena - "Królowa
Śniegu". Odkryłam ją wówczas na nowo, a ilustracje do wydania po które
wtedy sięgnęłam autorstwa Vladyslava Yerko totalnie mnie zachwyciły. To był też
moment, w którym zaczęłam zastanawiać się jak odebrałabym po tylu latach
pozostałe baśnie duńskiego pisarza. Dzisiaj z Kuferka Wspomnień wyciągam więc historie,
które towarzyszyły mi w dzieciństwie, próbując sprawdzić ile z nich jeszcze
pamiętam i czy dzisiaj zachwycają mnie równie mocno jak kiedyś.
Hans Christian Andersen, Baśnie, tłum. Rafał Dawidowicz, Michał Bujor, Wydawnictwo Klasyka "K", 2000, 214 stron.
To wydanie baśni dostałam mając 10 lat, a chociaż niektóre andersenowskie
opowieści znałam już wcześniej, to tak naprawdę moje wspomnienia związane na
przykład z „Calineczką” czy „Brzydkim Kaczątkiem” łączą się najmocniej z
chwilami, gdy czytałam je w tej dokładnie odsłonie. Ołowiany żołnierzyk zawsze
był dla mnie tym, którego spotkałam na okładce, a i wygląd wielu pozostałych
baśniowych postaci utrwalił się w mojej głowie tak, jak to na ilustracjach przedstawiły
Ela i Iza Wysockie (wyjątek stanowią jedynie „Nowe szaty cesarza” – w tym
przypadku mocniej na moją wyobraźnie podziałała baśń oglądana niezliczoną ilość
razy na video). Ilustracje te mają w sobie niezaprzeczalny urok, chociaż wiem
też, że nawet dzisiaj nie potrafię patrzeć na nie inaczej, niż jak na baśniowe
obrazy z mojego dzieciństwa, a jako takie będą mi się podobały już pewnie
zawsze.
Zaserwowałam sobie powrót do dwudziestu (tyle bowiem zawiera
to wydanie) baśni Hansa Christiana Andersena i od razu muszę napisać, że
chociaż kiedyś czytałam je wielokrotnie, to tytuły niektórych z nich (np. „Pewna
wiadomość”, „Srebrny szyling”, „Ropucha” czy „Bzowa babuleńka”) mówiły mi
niewiele. Dopiero w miarę czytania, wszystko w zawodnej niestety pamięci
wskakiwało na swoje miejsce i pojawiała się myśl w stylu: „Ach tak, to przecież
ta historia”.
Odkryłam, że chociaż w trakcie czytania nie towarzyszyły mi
może równie wielkie emocje jak dawniej, to powrót do baśni Hansa Christiana Andersena,
szczególnie w dobrze znanym wydaniu, był podróżą mocno sentymentalną i zdecydowanie
wartościową. Niektóre rzeczy się nie zmieniły – kiedyś szczególną sympatią
darzyłam „Calineczkę” i „Brzydkie kaczątko” i nadal do mnie przemawiają, a z
drugiej strony nigdy specjalnie nie przepadałam za „Księżniczką na ziarnku
grochu” i po latach ta opowieść ciągle nie robi na mnie wrażenia.
Bardziej doceniłam za to na przykład „Dzikie łabędzie” –
historie o siostrzanej miłości, dobru oraz poświęceniu i z tego zbioru jest dla
mnie dziś jedną z piękniejszych baśni. Większa uwagę zwróciłam też na przykład
na wykorzystywanie przez autora personifikacji (w przypadku choinki, szylinga
czy lampy ulicznej), która daje możliwość ukazania nauki płynącej z opowiadanych
historii w ciekawej formie. Moje uwadze nie umknęło również kilka mniej
pozytywnych elementów, jak chociażby literówki czy fakt, że czasami fragmenty
tekstu znajdowały się na tle utrudniającym czytanie, ale to raczej kwestie
techniczne, na których skupiać się tym razem nie zamierzam.
Z pewnością mając piętnaście lat więcej, niż w chwili, w
której „Baśnie” otrzymałam, patrzę na nie nieco inaczej, ale ciągle są to dla
mnie historie pouczające i takie, których lektura ciągle sprawia mi przyjemność.
Mogłam się znowu poczuć trochę jak ta sama mała dziewczynka, oczyma wyobraźni
widząc Andersena nie tylko jako twórcę mądrych opowieści, ale także kreatora
dziecięcych marzeń i snów.
Inne książki Hansa Christiana Andersena na K-czyta
- 30.04.2015
- 17 Komentarze