Stephen King – Billy Summers

25.08.2021


Stephen King, Billy Summers, tłum.Tomasz Wilusz, Prószyński i S-ka, 2011, 606 stron.

Zaczynam się przyzwyczajać do tego, że te nowsze powieści Stephena Kinga są inne, mają w sobie w jakimś sensie mniejszy ciężar opowiadanej historii i czas przestać szukać w nich na siłę takiej atmosfery, jaką czuję w tych stworzonych lata temu. I nie ma nic złego w tym, że coś się zmieniło - to znaczy można się w tym odnajdywać lub nie, ale dochodzę do wniosku, że nieustanne porównania odległych od siebie okresów twórczości, co zdarzało mi się robić, mogły mi trochę odbierać przyjemność z lektury. A przecież tak naprawdę od początku mojej przygody ze Stephenem Kingiem były tytuły, które podobały mi się bardzo i takie, które mnie nie przekonały. Nie zmieniło się jedno – to jeden z moich ulubionych autorów i cieszę się na każde kolejne literackie spotkanie.

Ostatnie duże zlecenie i wreszcie Billy Summers, mając czterdzieści cztery lata, będzie mógł odciąć się od życia, które w pewnym sensie zjadało go od środka. Bycie płatnym zabójcą, nawet jeżeli teoretycznie usuwa się tylko tych złych, zmienia człowieka i czas wreszcie zrobić krok w inną stronę. Zadanie będzie wymagało czasu i cierpliwości, ale tych mu nie brakuje. Potrafi na zawołanie wkładać maskę niezbyt lotnego snajpera (ale skuteczny jest oczywiście jak diabli), więc wcielanie się w rolę ma opracowane do perfekcji. Tym razem stanie się facetem pracującym nad swoją książką. Odpowiednia integracja z sąsiadami i osobami przebywającymi w tym samym biurowcu, żeby nie budzić podejrzeń? Nie ma problemu. Wszystko ustalone, zaliczka przelana na konto i pozostaje tylko czekać. Tyle tylko, że od początku Summers czuje, że coś mu umyka, a to oznaczać może tylko kłopoty…



Przyzwyczajona do tego, że u Stephena Kinga historia rozpędza się powoli, cierpliwie czekałam na moment, kiedy wskoczy ona na szybszy bieg. Mimo to przyznaję, że była taka chwila, kiedy zaczęłam mieć już wątpliwości, czy nastąpi taki klik, po którym trudno się od książki oderwać. Było interesująco, ale nie na tyle, żebym poczuła się naprawdę w tę powieść wciągnięta. Czułam się, właściwie podobnie jak główny bohater, jakbym trwała w pewnym zawieszeniu i patrząc na to w ten sposób widzę uzasadnienie takiego poprowadzenia fabuły. Dni mijają, coś się dzieje, ale nic, co by wywołało jakiś duży wstrząs. Czujność uśpiona, emocje letnie, a na horyzoncie tylko lekko majaczy jakiś przełom. Wreszcie tryby maszyny się rozpędzają i trzeba wybudzić się z przyjemnego letargu i skupić całą energię, by wyjść z tego cało. I to jest ten moment, od którego „Billy Summers” staje się trudny do odłożenia.

Tytułowy bohater nie jest z pewnością pierwszym płatnym zabójcą w historii, który ma określone zasady i właśnie planuje odejście na emeryturę. To motyw dosyć znany, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo z Billym spędziłam tyle czasu, że przestał być tylko jednym z wielu podobnych postaci, a stał się facetem z określoną przeszłością, nawykami i przede wszystkim całym wachlarzem emocji, które sprawiają, że nie sposób się w jego życie nie zaangażować. Przywiązałam się do jego historii i nawet jeśli po drodze niektóre jej elementy wydawały mi się mniej prawdopodobne, to i tak z przejęciem obserwowałam kolejne wydarzenia. Aż do ostatniej strony.

Przyjemnym smaczkiem było też kilka odniesień do hotelu Panorama, który doskonale znają czytelnicy „Lśnienia”. Niby drobnostka, ale w jakiś sposób pozwala wyobrażać sobie, że wszystkie te historie gdzieś obok siebie współistnieją, dając o sobie czasami na małą chwilę znać.



Trudno byłoby mi umieścić książkę „Billy Summers” w konkretnej gatunkowej szufladce. Nie widzę w nim ani typowego kryminału, ani typowej powieści sensacyjnej. To taka mieszanka, w której tak naprawdę najważniejszym elementem są bohaterowie i podejmowane przez nich decyzje. Czy można spojrzeć na płatnego zabójcę inaczej niż tylko przez pryzmat dokonanych przez niego morderstw? Stephen King pokazuje, że tak, a Billy staje się facetem z krwi i kości, o którego czytelnik może się martwić i któremu zaczyna kibicować. Powoli zaczytywałam się w tej historii i dłuższy czas szukałam jakiegoś mocniejszego punktu zaczepienia. Kiedy wreszcie się pojawił, dałam się całkowicie wciągnąć w akcję i do końca dotarłam już w pełni zaangażowana. Polubiłam się z tą powieścią, chociaż potrzebowałam na to i trochę czasu, i przymknięcia oczu na kilka szczegółów.


  Garść cytatów:

(…) nie ma sensu martwić się czymś, na co nie masz wpływu. To najkrótsza droga do szaleństwa”. (s. 239)

Uznaje, że pisanie też jest swoistą wojną, taką, która toczysz sam ze sobą. Opowieść jest tym, co niesiesz, i z każdym dodanym słowem staje się cięższa”. (s. 254)

(…) nadzieja, choć może i jest upierzonym stworzeniem, to potrafi też głęboko zranić”. (s. 319)

Wiedziałeś, że tak może się stać? Że można usiąść przed ekranem komputera czy kartką papieru i zmienić świat? Nie na długo, rzeczywistość zawsze koniec końców powraca, ale do tego czasu jest wspaniale. Pod każdym względem. Bo wszystko może być tak, jak chcesz (…)(s. 603)

~~*~~
Za książkę „Billy Summers” Stephena Kinga dziękuję księgarni Tania Książka.
Popularne tytuły z księgarni Tania Książka między innymi w dziale bestsellery.

Zobacz również

4 komentarze

  1. Dobrze, że w końcu nastąpił ten moment, do którego nie można się oderwać od książki. Mam ją oczywiście w planach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam w takim razie na Twoje wrażenia, Wiolu :)

      Usuń
  2. Nie lubię czytać o płatnych zabójcach, więc to książka nie dla mnie. Kiedyś przeczytałam "Misery" i "Grę Geralda" tego autora. Były to powieści trzymające w napięciu, choć odrobinę rozwlekłe. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. King lubi swoje powieści rozwlekać, ale przyznaję, że mi to u niego nie przeszkadza :) "Misery" znam i bardzo mi się podobała, "Gra Geralda" jeszcze przede mną.

      Usuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy