Valérie Perrin - Zapomniane niedziele

24.03.2024



Valérie Perrin, Zapomniane niedziele [Les oubliés du dimanche], tłum. Joanna Prądzyńska, Albatros, 2024, 382 strony.

Dobrze pamiętam swoje poprzednie spotkania z Valérie Perrin („Życie Violette”, „Cudowne lata”) i to uczucie, że jej wrażliwość jest mi bliska, a emocje, które z taką delikatnością odmalowuje w swoich powieściach zdecydowanie do mnie przemawiają. Mimo to i za pierwszym, i za drugim razem czegoś trudno uchwytnego brakowało mi do totalnego zachwytu i przekonania, że dałam się całkowicie porwać opowiadanej historii. Teraz jednak nadeszły „Zapomniane niedziele”, w których – nie waham się tego napisać - zakochałam się bez reszty i które czułam całą sobą.

Justine ma dwadzieścia jeden lat i pracuje w domu spokojnej starości Pod Hortensjami. Czas, który tam spędza jest dla niej czymś więcej niż tylko listą obowiązków do odhaczenia – to nieskończenie wiele okazji, by zajrzeć za zasłonę przeszłości pensjonariuszy i przekonać się, że kryją się tam historie, które aż proszą się o spisanie. I Justine kupuje niebieski zeszyt i zaczyna utrwalać na papierze życie Hélène Hel, która podobno urodziła się dwa razy – wtedy, gdy przyszła na świat i gdy poznała Luciena.



Czasami zdarzają się takie książki, które trafiają nam do serca od razu, bez żadnego ostrzeżenia. „Zapomniane niedziele” otworzyły mnie na siebie już pierwszą stroną, pierwszymi zdaniami. Czy byłam pewna, że do końca ta magia nie minie? Jasne, że nie, ale na szczęście Valérie Perrin podarowała mi powieść, której lektura okazała się pełna (nie)oczywistych wzruszeń i poruszeń i z którą wcale nie chciałam się rozstawać.

Przerywam na moment pisanie, żeby wziąć książkę w ręce, delikatnie przejechać po niej dłonią i uśmiechnąć do myśli, że w gruncie rzeczy prosta historia wzbudziła we mnie tyle emocji…



Historia miłości Hélène i Luciena ma w sobie taką głębie, która zmuszała mnie do niespiesznego czytania, do zaangażowania w ich uczucia i decyzje, do widzenia w nich nie tylko postaci z kart książki, ale ludzi, którzy stali mi się bliscy. I to wszystko nie kryło się wcale w warstwie fabularnej, bo pod różnymi względami takie historie już były, takie przeszkody już komuś towarzyszyły, z podobną rzeczywistością ktoś już się pewnie mierzył. Ale ta uważność z jaką Valérie Perrin patrzy na swoich bohaterów, z jaką oni patrzą na siebie jest niesamowita i na mnie zrobiła ogromne wrażenie. A przecież nie tylko ta dwójka jest w tym wszystkim ważna, bo i Justine, niby stojąca z boku, spisująca czyjeś wspomnienia w swoim niebieskim zeszycie, także się liczy. Też ma swoją historię – i rodzinną, i osobistą. Czułam bagaż, który – mimo młodego wieku – dźwiga, czułam wątpliwości, które nią targały.

Chciałabym móc wyciągnąć z siebie te wszystkie emocje, które „Zapomniane niedziele” we mnie wywołały, stworzyć z nich coś rzeczywistego, pokazać wam i powiedzieć – o, tak się czułam – zobaczcie, dotknijcie, poczujcie. Słowa wydają mi się bowiem niewystarczające, nie oddające tego, jak mocno tę powieść pokochałam. I wcale nie jest tak, że mam pewność, że to jest taka historia, którą zachwyci się każdy, bo jest tak wyjątkowa. Ba! Ja jestem pewna, że tak nie będzie. Ale wyjątkowa okazała się dla mnie i cieszę się, że mogłam się tym podzielić. A kto wie, może komuś z was też trafi do serca. Niekoniecznie tak samo, niekoniecznie tymi samymi elementami, ale może przy czytaniu jej odkryjecie taki kawałek, który będzie idealnie do was pasował.




  Garść cytatów:

Poszłam do starego Prosta kupić zeszyt. Wybrałam niebieski. Nie chciałam pisać powieści o Hélène na komputerze, bo chcę mieć ją zawsze przy sobie, w kieszeni fartucha”. (s. 14)

Wie pani, jeśli się utraciło osobę, którą kochało się najbardziej na świecie, to ona umiera codziennie”. (s. 73)

Czytanie otworzyło przed nią nowy świat, było jak łapczywe wgryzanie się w owoc, którego pożąda się przez całe lata”. (s. 107)

Wszyscy mamy dwa życia: jedno, w którym mówimy to, co myślimy, i drugie, w którym tego nie mówimy i świadomie przemilczamy pewne rzeczy”. (s. 130)

Dlaczego wszystko się zdarza wtedy, gdy człowiek już stracił nadzieję? Dlaczego wszystko jest kwestią chwili?(s. 267)

(…) tyle jest ptaków, ile mieszkańców ziemi. Miłość polega na tym, że dwie osoby dzielą ze sobą jednego ptaka”. (s. 350)

Ponieważ wszyscy mówią, że kiedy stary człowiek umiera, jest tak, jakby spaliła się cała biblioteka, robię co mogę, żeby ocalić coś z popiołu”. (s. 366)

~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros ♥
[współpraca reklamowa] 


     

Zobacz również

12 komentarze

  1. Pięknie napisałaś o tej książce. Nie przejdę obojętnie obok niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę i dziękuję za miłe słowa! Warto zwrócić na nią uwagę :)

      Usuń
  2. Piękna recenzja, a książkę na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Agnieszko ♥ Czekam na Twoje wrażenia, czuję, że i w Twoją wrażliwość może trafić :)

      Usuń
  3. Te wzruszenia i poruszenia, o których piszesz, bardzo mocno mnie przekonują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie to, czego w książkach szukam ♥

      Usuń
  4. Nie jest to książka, którą chciałabym przeczytać w najbliższym czasie, ale to, co o niej piszesz przekonuje mnie do tego, że kiedyś na pewno będę chciała zapoznać się z twórczością autorki. Na razie jednak mam zbyt duży stos książek, po które najpierw chcę sięgnąć. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, rozumiem :) Na taki tytuł na pewno trzeba sobie znaleźć spokojny czas :)

      Usuń
  5. Bardzo ciekawy temat :) Świetnie piszesz i dobrze się to czyta :) Zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, próbowałam opisać to, co mi w sercu grało po lekturze ♥

      Usuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy