Emily Henry - Book Lovers
9.09.2025Ewidentnie widać, że Emily Henry lubi sięgać w swoich powieściach po książkowe motywy. Była już dwójka pisarzy walczących z twórczą niemocą w „Beach Read”, była pracująca w bibliotece główna bohaterka „Funny Story”, a teraz przyszedł czas na agentkę literacką i redaktora, który decyduje, jakie książki warto wziąć pod skrzydła wydawnictwa. Przyszedł czas na „Book Lovers”. Takie literackie wątki lubię szczególnie, ale umówmy się i tak nie trzeba mnie specjalne namawiać na książki amerykańskiej pisarki, bo do tej pory zawsze się przy nich świetnie bawiłam.
Znacie historię, w której facet z wielkiego miasta wyjeżdża do małego miasteczka i niespodziewanie poznaje tam miłość swojego życia? Na co dzień ma dziewczynę, ale ona go tak naprawdę nie rozumie, jest bezwzględną, sztywną zołzą bez uczuć. Cóż, taką dziewczyną jest właśnie Nora. A przynajmniej takie sprawia wrażenie, bo nieszczególnie przeżywa rozstanie ze swoim facetem, poza tym, że przez niego spóźnia się na ważne spotkanie. A Charlie Lastra nie lubi spóźnialskich i jak się szybko okazuje - nie chce też podjąć współpracy przy proponowanej przez Norę książce jednej z jej autorek. Los bywa jednak przewrotny i tych dwoje jeszcze kiedyś będzie miało okazję się spotkać.
Lubię się z powieściami Emily Henry. Łatwo mi się w nie wchodzi, więc są idealną opcją, gdy potrzebuję czegoś do natychmiastowego zaczytania. Przewracam pierwsze strony, może jeszcze nieco ostrożnie, a po chwili już tylko płynę, uśmiechając się nad kolejnymi wydarzeniami. Autorka w „Book Lovers” w znany mi już sposób zderza ze sobą dwójkę bohaterów, którzy niby nie do końca się lubią, ale których do siebie ewidentnie ciągnie. Są słowne przepychanki, jest trzymanie uczuć na wodzy i jest pozbywanie się masek utkanych z pozorów. Trochę typowo, nieszczególnie zaskakująco, ale w ogólnym rozrachunku przyjemnie.
Miło spędziłam czas z bohaterami, chciało mi się do nich wracać, gdy się na chwilę rozstawialiśmy, ale tym razem to było raczej po prostu cieszenie się nieskomplikowaną lekturą i nic więcej. Zabrakło mi trochę czegoś, co by mnie bardziej w tej historii ujęło. Niby wszystko się zgadza, a Emily Henry poza rozwojem relacji Nory i Charliego stara się poruszyć też kilka poważnych kwestii, ale prawda jest taka, że nie towarzyszył mi przy tym jakiś ogrom emocji. Dobrze mi się tę powieść czytało i chętnie ją polecam, ale bardziej jako takie zgrabnie napisane, wciągające czytadełko niż coś, co przynosi naprawdę silne bicie serca, garść zaskoczeń i refleksji.

Garść cytatów:
„(...) książki, na których się skupiam, wychodzą na pierwszy plan i pochłaniają mnie całkowicie, zupełnie jak rozdziały z moich ulubionych lektur w dzieciństwie. Jakby nie trzeba było się o nic martwić, niczego planować, opłakiwać, rozwiązywać”. (s 154)
„Żyjesz książkami. to oczywiste że nie masz swojego życia. Nikt z nas go nie ma. Zawsze jest coś zbyt dobrego do przeczytania”. (s. 278)

2 komentarze
Dla mnie emocje w książce to podstawa, więc jeśli tutaj ich zabrakło, to raczej nie sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie poznałam książek tej autorki. Czas nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)