Yann Martel - Życie Pi
29.12.2025Wiedziałam, że jakaś łódka, jakiś tygrys, wiele sprzedanych egzemplarzy, Nagroda Bookera i film, którego nie oglądałam. Cóż, na tym mniej więcej kończyła się moja wiedza i wyobrażenie na temat powieści „Życie Pi”. Zakładałam, że kiedyś pewnie ją przeczytam (jest na liście top 100 książek BBC, a ja od czasu do czasu staram się coś z niej odhaczać) i to kiedyś nastąpiło właśnie teraz. I już nie jakiś tam tygrys, a Richard Parker i i nie jakaś tam łódka, a szalupa, która na wiele, wiele dni staje się najbardziej i najmniej bezpiecznym miejscem dla pewnego chłopca.
Podróż do Kanady miała być dla Pi i jego rodziny nowym początkiem, ale niespodziewana katastrofa sprawia, że nastolatek jest zdany jedynie na siebie. Wprawdzie nie tylko on ocalał, ale pływanie po Oceanie Spokojnym w towarzystwie tygrysa bengalskiego, zebry, hieny i orangutana raczej trudno uznać za najlepszą z możliwych opcji...
Pióro Yanna Martela poznałam przy okazji innej jego książki - „Wysokie Góry Portugalii” i wtedy miałam taką myśl, że autor zdecydowanie potrafi tworzyć niebanalne historie, które trudno zamknąć w jakichś ramach. „Życie Pi” też ma w sobie pod pewnymi względami coś niesamowitego, bo relacja człowieka z tygrysem jest zdecydowanie interesująca i co ciekawe - wcale nie taka baśniowa, jak się spodziewałam. I to uznaję za duży plus tej powieści. Główny bohater nie ma tajemnych mocy, ale ma cierpliwość i doświadczenie dorastania w otoczeniu zwierząt, a to pozwoli mu zawalczyć o przetrwanie i jego własne, i Richarda Parkera.
W sporą ilość cierpliwości musi też uzbroić się czytelnik, bo opowieść toczy się powoli i zanim znajdziemy się w szalupie ratunkowej przyjdzie nam wysłuchać dosyć długiej relacji z dzieciństwa głównego bohatera. I z jednej strony pozwala to poznać go lepiej, zobaczyć, co go ukształtowało i dlaczego pływanie, bycie jednocześnie wyznawcą aż trzech religii i prowadzone przez jego ojca zoo miały tak duże znaczenie, ale z drugiej chwilami miałam wrażenie, jakbym czytała raczej wykład na jakiś temat i te momenty wywoływały u mnie znużenie. Później takich chwil jest już mniej, a chociaż historia toczy się na mocno ograniczonej przestrzeni to przez większość czasu budzi ciekawość. Mam tylko wątpliwość czy budziłaby jej aż tyle, gdyby nie pewien zabieg autora, który jakoś mi po lekturze nieprzyjemnie zgrzyta.
Nieszczególnie jednoznaczna ta moja opinia o „Życiu Pi” - wiem. W istocie czuję się rozdarta między tym, jak przekonująco opisana jest walka o przetrwanie głównego bohatera i ciekawie zarysowana relacja człowieka z tygrysem, a tym, że w ogólnym rozrachunku nie przeżywałam tej opowieści naprawdę mocno. Jakbym nie weszła do szalupy razem z Pi, tylko słuchała tej opowieści z pozycji wygodnego fotela, bez ogromu emocji, których chyba się spodziewałam. Warto było przeczytać i nie żałuję czasu, który jej poświęciłam, ale to nie będzie powieść, do której będę często wracała myślami.

Garść cytatów:
„Pierwsze zdziwienie najgłębiej zapada w pamięć; następne upodabniają się do wrażenia, jakie pozostawiło po sobie tamto”. (s. 73)
„Ponieważ zło zewnętrzne to zło, które tkwiło w nas, zanim zostało wypuszczone na wolność. Polem walki o dobro nie są otwarte publiczne areny, ale małe karczowiska w naszych sercach”. (s. 98)
„- Jeśli w niebie jest tylko jedno państwo, to czy nie obowiązują w nim wszystkie paszporty?” (s. 101)






0 komentarze
Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)