Kuferek wspomnień - Przygody Trzech Detektywów


Pierwsze zagadki kryminalne rozwiązywałam ramię w ramię młodymi detektywami – bohaterami serii książek Przygody Trzech Detektywów. Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews byli tymi, którzy wprowadzali mnie w tajniki fachu, a chociaż na wiele lat nasze drogi jakoś się rozeszły, to pojawił się moment, w których chciałabym i sobie i Wam o nich przypomnieć (ewentualnie opowiedzieć tym, którzy o nich nie słyszeli). Przeżywałam niezapomniane przygody z tą trójką nastolatków, których pomysłów nie powstydziłby się wprawny (i dorosły) detektyw, a kolejne książki pochłaniałam w zastraszającym tempie. Przyznaje, że dziś bardziej niż fabułę większości z nich (poza drobnymi przebłyskami) kojarzę tytuły i okładki, ale nadal dobrze pamiętam przyjemność z jaką rozwiązywałam pierwsze kryminalne zagadki.

Pewnie nie będzie to jakimś wielkim odkryciem (chociaż sama dawniej nie miałam o tym pojęcia), ale mimo iż okładki sugerują (nie we wszystkich wydaniach), że to Alfred Hitchcock napisał poszczególne historie, książki są jedynie sygnowane jego nazwiskiem, a autorów poszczególne tomy serii miały wielu. Za twórcę postaci Jupitera, Pete’a i Boba, który postawił przed nimi pierwsze detektywistyczne wyzwania, uznawany jest Robert Arthur (napisał między innymi „Tajemnicę srebrnego pająka” o której szerzej będzie mowa niżej). Trzech Detektywów ożywało także dzięki pisarskim umiejętnościom między innymi Williama Ardena, Mary Virginii Carey, Dennisa Lyndsa, Marca Brandela i Nicka Westa. Swój udział mieli tu również polscy autorzy – Krystyna Boglar oraz Aleksander Minkowski. Warto wspomnieć, że Alfred Hitchcock poza miejscem na okładce, pojawia się często także w samych historiach - jako jeden z bohaterów – przyjaciel młodych detektywów.

Chłopcy swoją siedzibę mają w Kalifornii, ale nie raz i nie dwa wyruszają w zupełnie inne rejony kraju (i nie tylko!), by zmierzyć się z kolejną zagadką. Ich Kwatera Główna to znajdująca się w na terenie składu złomu przerobiona przyczepa kempingowa, dostosowana do potrzeb zdolnych detektywów. Miejsce to jest oczywiście skrzętnie zakamuflowane, tak aby nikt niepowołany nie mógł do niego trafić. O tym, że Jupiter, Pete i Bob poważnie traktują rozwiązywanie zagadek świadczy chociażby posiadanie profesjonalnej wizytówki. O takiej:


Każdy z trójki detektywów jest inny, ale wszyscy budzą sympatię i pamiętam jak przyjemnie przebywało mi się w ich towarzystwie. Podziwiałam Jupitera za jego zdolności dedukcyjne i umiejętność dowodzenia, Peta za oddanie przyjaciołom, siłę i wysportowanie, a bez Boba wiele akcji na pewno nie zakończyłoby się powodzeniem – to jego dbałość o całą dokumentację i analizy często stanowiły klucz do sukcesu. Chłopcy nie zawsze się ze sobą zgadzają, ale razem tworzą zespół, który potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji.

Chciałabym, aby Kuferek wspomnień był nie tylko sentymentalną podróżą w przeszłość (czasem daleką, innym razem nieco bliższą), ale również okazją do ponownego spotkania z dawnymi bohaterami. Wybrałam się więc do biblioteki i spośród naprawdę wielu tytułów wybrałam dwa, przy których postanowiłam cofnąć się w czasie o kilkanaście lat. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fakt, że książki z tej serii są o wiele cieńsze niż zapamiętałam – naprawdę wydawało mi się, że miały średnio po około dwieście-trzysta stron, a w rzeczywistości większość z nich oscyluje bliżej stu. Niezrażona jednak w żaden sposób, miałam nadzieję, że historia i tak mnie wciągnie, i pozwoli przypomnieć sobie dawne emocje, nawet jeśli niekoniecznie tak samo intensywne jak kiedyś.

Tajemnica srebrnego pająka
Alfred Hitchcock [Robert Arthur], Tajemnica srebrnego pająka [The Mistery of the Silver Spider], tłum. Anna Iwańska, Siedmioróg, 1995. Liczba stron: 88

Samochód, którym jadą Jupiter, Pete i Bob omal nie zderza się z innym, którego kierowca wychodzi z założenia, że nie musi przestrzegać przepisów drogowych. Okazuje się, że w środku znajduje się książę Djaro – przyszły władca europejskiego państwa o nazwie Warania. Zawarta wówczas między chłopcami znajomość sprawia, że detektywi otrzymują zaproszenie do królewskiego pałacu. Ich wizyta nie będzie jednak czysto przyjacielska, bo ktoś ewidentnie chce przeszkodzić w koronacji księcia. Szybko okaże się, że srebrny pająk ma o wiele większe znaczenie dla całej historii niż mogłoby się wydawać.

Pierwsze spotkanie po latach z trójką detektywów i miałam wrażenie jakbym wracała do bohaterów, którzy tylko na chwilę zniknęli gdzieś z pola widzenia. To z nimi przecież przeżywałam pierwsze kryminalne przygody i niezwykle łatwo było mi, nawet po tak długim czasie, przyłączyć się do tej zgranej ekipy w poszukiwaniu nowych przygód i wrażeń. Wprawdzie żeby poznać ich naprawdę dobrze nie wystarczy przeczytanie jednej książki z tej serii, ale sympatię można poczuć od razu.

Akcja pędzi naprawdę szybko, a chociaż cała historia mieści się na niespełna dziewięćdziesięciu stronach to nie sposób się w nią nie wciągnąć. Nie mamy okazji się nudzić, bo kolejne wydarzenia następują w zawrotnym tempie – w jednej chwili przyjechaliśmy z bohaterami do Waranii, w drugiej jesteśmy już w samym środku pałacowej intrygi. W tym wszystkim znalazło się miejsce na uchylenie rąbka historii tego europejskiego (choć w istocie fikcyjnego) państwa, by czytelnik mógł szerzej spojrzeć na to, jak duże znaczenie mają dla mieszkańców pająki.

Jedynym problemem jest sama zagadka, bo o ile część dotycząca srebrnego pająka skonstruowana została całkiem zmyślnie, to już w kwestii osób chcących nie dopuścić do koronacji liczyłam na jakieś zaskoczenie. Zabrakło mi tutaj jakiegoś przetasowania, które by trochę zmieniło bieg wydarzeń.

Tajemnica „Śmiertelnej pułapki”
Alfred Hitchcock [M.V. Carey], Tajemnica "Śmiertelnej Pułapki" [The Mistery of Death Trap Mine], tłum. Anna Iwańska, Siedmioróg, 1996. Liczba stron: 102

Tym razem chłopcy w poszukiwaniu tajemnicy (a oficjalnie w celu pracy przy przycinaniu choinek) trafiają do niewielkiego miasteczka Twin Lakes. W całą sprawę tak naprawdę zostają wmanewrowani przez rezolutną i co tu dużo mówić nieco upierdliwą Allie. Dziewczyna jest przekonana, że jeden z mieszkańców, na którego ma dobry widok z okna swojego domu, zachowuje się zdecydowanie podejrzanie. Wesley Thurgood (bo o nim mowa) – milioner i biznesmen, po latach wrócił w rodzinne strony i dokonał zakupu od dawna niedziałającej kopalni nazywanej „Śmiertelną pułapką”. Szybko się okaże, że to miano idealnie do niej pasuje - w jednym z szybów odkryte zostaną zwłoki mężczyzny.

Akcja rozkręca się tu w wolniejszym tempie niż w przypadku „Tajemnicy srebrnego pająka”, ale nie oznacza to, że nic się nie dzieje. Trzej Detektywi mają ręce pełne roboty i uwierzcie mi – większość ich zajęć nie ma wiele wspólnego z przycinaniem drzewek. Będą wytężać swoje umysły, analizować fakty, sięgać do przeszłości, nawiązywać kontakty – wszystko po to, by odkryć co tak naprawdę dzieje się w znanej w całym miasteczku kopalni. I chociaż na specjalnie szeroką charakterystykę postaci niespecjalnie możemy liczyć, to już w miejscach i wydarzeniach opisywanych w książce łatwo się odnaleźć. O bohaterach mówią bardziej ich działania i to one pozwalają wypracować sobie na ich temat określone zdanie.

Bardziej przypadła mi tym razem do gustu zagadka, przede wszystkim dlatego, że jej rozwiązanie składało się z większej ilości elementów. Więcej wątków, szerzej poprowadzona intryga i zakończenie, które pod pewnymi względami może zaskakiwać – nie we wszystkich punktach, ale w kilku – owszem.

~~*~~

Z serią o Trzech Detektywach kojarzy mi się odrobinę ta stworzona przez Rafała Kosika, pewnie dlatego, że u polskiego autora również występuje trójka młodych bohaterów rozwiązująca różne zagadki, a lektura jednej z jego książek („Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka” – całkiem dobra swoją drogą) obudziła we mnie mimowolne wspomnienia o cyklu sygnowanym nazwiskiem Hitchcocka. Wprawdzie zanim postanowiłam coś z tymi wspomnieniami zrobić, minęło trochę czasu, ale na szczęście ten moment wreszcie nastąpił. To był przyjemny powrót, a fakt, że samych książek nie czytałam już z wypiekami na twarzy, a kryminalne zagadki nie są już tak tajemnicze i nieprzewidywalne jak kiedyś, nie przeszkadzał mi się z niego cieszyć. 

 --------
Autorem rysunków wykorzystanych w pierwszym zdjęciu jest Harry Kane - jeden z ilustratorów serii.

Czytaj dalej

Joseph Delaney - Zemsta Czarownicy

Joseph Delaney, Zemsta Czarownicy [The Spook’s Apprentice], tłum. Paulina Braiter, Jaguar, 2007. Liczba stron: 300

Nie sięgam zbyt często po fantastykę –  to fakt. Nie jestem do powieści z tej dziedziny uprzedzona, bo zdarzało mi się coś czytać (w ostatnim czasie na przykład książki Jima Butchera) i były to doświadczenia w większości pozytywne. W czym więc tkwi problem? Zazwyczaj po prostu nie czuję się zaintrygowana takimi tytułami i brakuje mi impulsu, żeby po nie sięgnąć. Zdarzają się oczywiście wyjątki, gdy w głowie niczym iskra (chociażby za sprawą przekonującej recenzji) pojawia się myśl, że ta historia może mnie naprawdę wciągnąć i warto poświęcić jej czas. Tak było w przypadku „Zemsty Czarownicy” Josepha Delaney’a, będącej pierwszym tomem cyklu „Kroniki z Wardstone.

Tom ma dopiero trzynaście lat, ale przyszedł czas, by stał się mężczyzną. Jako siódmy syn siódmego syna ma opuścić Hrabstwo i stać się uczniem stracharza, który nauczy go fachu. W pewnym uproszczeniu to taki gość, który zajmuje się ochroną gospodarstw i całych wiosek przed zakusami złych bestii – czarownic, boginów, widm i wszystkim, co zwykłym ludziom nie daje spokoju. Zajęcie to niewdzięczne bo budzi strach i raczej nie czyni bohaterem, którego wita się z otwartymi ramionami. Samotność i groza – z tym przede wszystkim musi mierzyć się stracharz, a nastoletni Tom zupełnie nie jest na to gotowy.

Łatwo nie będzie, tym bardziej, że mistrz Gregory nie ma zamiaru pobłażać chłopcu i podda go niejednej próbie. Kolejne znajdą go same. Wzgórze Wisielców czy nawiedzony dom nie są miejscami, w których chcielibyście się znaleźć mając trzynaście lat. Prawdę mówiąc, sama raczej w żadnym wieku nie chciałabym ich odwiedzić. Tom będzie drżał z przerażenia i ogromnie tęsknił za domem, ale zajęcie stracharza wydaje się być jego przeznaczeniem, z którym chce czy nie – musi się mierzyć. A jeśli wczujemy się w jego sytuacje to i nam udzieli się niepewność jutro i strach przed tym, co skrywa mrok.

Gregory jako mistrz prezentuje się tak, jak można się tego spodziewać – broda, laska, długi płaszcz, a chociaż w całej historii odgrywa dużą rolę, to nie do końca byłam w stanie go rozgryźć. Dużo bardziej ciekawiła mnie Alice – dziewczyna w szpiczastych trzewikach, aspirująca do miana bohaterki niejednoznacznej i skrywającej więcej niż jedną tajemnicę.

Nie wiem na ile powieść ta trafi do czytelników, którzy z taką prozą mają do czynienia częściej niż ja, ale Joseph Delaney to autor wart uwagi. Pisze prostym, ale sugestywnym językiem, dzięki czemu przez kolejne strony „Zemsty Czarownicy” dosłownie się płynie, a jednocześnie nie jest to podróż bezmyślna, bo niesie ze sobą żywe obrazy i garść ciekawych wrażeń. Czytając, wyraźnie widziałam na przykład dom stracharza i jego ogród (w którym niejedno może Was zaskoczyć), a i pozostałe opisywane miejsca przybrały konkretny kształt w mojej wyobraźni.

Brakowało może w tym wszystkim jakichś wielkich przeżyć, a kolejne wydarzenia nie zawsze równie mocno do mnie przemawiały, ale na pewno doceniam umiejętność autora do snucia opowieści, w której z przyjemnością się zatapiałam. Czuję wprawdzie pewien niedosyt, ale z rodzaju tych, które sprawiają, że ma się ochotę na więcej. Jestem więc pewna, że po kolejne tomy cyklu sięgnę, licząc na to, że historia Toma wciągnie mnie jeszcze bardziej – na tyle mocno, żebym nie chciała opuszczać rzeczywistości i bohaterów stworzonych przez Josepha Delaney’a.

Garść cytatów: 

„(…) nigdy nie wiadomo, do czego jesteśmy zdolni, póki nie spróbujemy.” (s. 299)


Zemsta Czarownicy | Klątwa z przeszłości | Tajemnica Starego Mistrza | Wiedźmi spisek | Pomysła Stracharza | Starcie demonów | Koszmar Starcharza | Cień przeznaczenia | Jestem Grimalkin | Krew Stracharza | Wijec | Alice

 --------

Czytaj dalej

Plany czytelnicze 3/2015

W najbliższym czasie zaczytywać się będę w tych książkach:


1. Richard Paul Evans - Papierowe marzenia. O książkach autora sporo słyszałam, a że trafiła się okazja, to postanowiłam poznać jego pióro.

2. Joseph Delaney - Zemsta Czarownicy. Tak, to ten czarny grzbiet w stosie. A wszystkiemu winna jest Magda, która tak sugestywnie tę książkę zachwalała, że grzecznie powędrowałam do biblioteki i przytargałam do domu egzemplarz. :)

3. Stephen King - Dolores Claiborne. Kolejny etap na drodze poznawania autora. Ostatnie spotkanie ("Lśnienie") było baaaardzo udane, więc mam nadzieję, że i tym razem się nie zawiodę.

4. Carlos Ruiz Zafón - Pałac Północy. Faza na Zafóna trwa w najlepsze!

5. Lucy Maud Montgomery - Ania z Szumiących Topoli. To już swego rodzaju tradycja, że seria z rudowłosą Anią w roli głównej pojawia się w moich planach czytelniczych.

6. Haruki Murakami - Po zmierzchu. Dobrze czasami wybrać się do Tokio.

7. Dennis Lehane - Ciemności, weź mnie za rękę. Po obiecującym "Wypijmy, nim zacznie się wojna" liczę, że drugi tom będzie jeszcze lepszy.

8. Agatha Christie - Tajemnica bladego konia. Kto tym razem wyjdzie zwycięsko z detektywistycznego starcia?

9. Robert Galbraith - Jedwabnik. Ciekawa jestem czy druga część serii porwie mnie zupełnie - mam szczerą nadzieję, że tak.

 W międzyczasie mam zamiar przeczytać także coś, co związane jest z kolejnym postem z Kuferka wspomnień, ale nie zdradzę nic więcej poza tym, że będzie to coś kryminalnego :).

Czytaj dalej

Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru


Carlos Ruiz ZafónCień wiatru [La Sombra del Viento], tłum. Beata Fabjańska-Potapczuk, Carlos Marrodan Casas, MUZA, 2014, 516 stron.

W „Cieniu wiatru” szukałam podobnych emocji, jakich dostarczyła mi swego czasu „Marina”, licząc na to, że pierwsza powieść z cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek pozwoli mi zatopić się w klimatycznej historii, o której trudno będzie zapomnieć. Bez najmniejszego wahania mogę napisać, że wydarzyło się znacznie więcej – ona totalnie skradła moje serce, a im bliżej było ostatniej strony, tym trudniej było mi się pogodzić, że lada moment nastąpi koniec.

Ile znaczy dla Ciebie czytana książka? Jak mocno przeżywasz to, co dzieje się na jej kartach? Co czujesz zatapiając się w zupełnie nową historię i towarzysząc bohaterom stworzonym przez autora? Takie pytania mogą pojawić się w Twojej głowie w trakcie lektury „Cienia wiatru”, bo książki odgrywają tu niebagatelną rolę. Jest antykwariat prowadzony przez ojca i syna, jest Cmentarz Zapomnianych Książek, a w nim setki tysięcy tytułów, które czekają, by stać się czyimś najdroższym przyjacielem. Dziesięcioletni Daniel Sempere odkrywa tajemnice tego miejsca i zgodnie z tradycją wybiera dla siebie jeden egzemplarz (jak się później okaże jedyny, jaki pozostał), a jest nim „Cień wiatru” Juliana Caraxa. Emocje, które przeżyje w trakcie lektury sprawią, że będzie chciał wiedzieć więcej o autorze i poznać pozostałe jego powieści. Te poszukiwania okażą się początkiem przygody życia, która jak każda będzie miała swoje cienie i blaski. Tych pierwszych - zdecydowanie więcej.

Czytaj dalej

Agatha Christie - Niemy świadek


Autorka: Agatha Christie
Tytuł: Niemy świadek
Tytuł oryginału: Dumb Witness
Tłumaczenie: Beata Hrycak, Anna Rojkowska
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 300

Proza Agathy Christie jest gwarancją świetnej umysłowej rozrywki, której zdecydowanie nie mam zamiaru sobie odmawiać. Co jakiś czas sięgam po kolejną książkę jej autorstwa i chociaż oczywistym jest, że jedne historie porywają mnie bardziej, inne mniej, to jeszcze nie zdarzyło się, żebym czytając któryś z tytułów nie odczuwała zwyczajnej przyjemności ze spotkania z pisarką. Ta lekkość pióra w połączeniu z kryminalnymi intrygami ma w sobie tyle niezaprzeczalnego uroku, że z uśmiechem myślę o kolejnych książkach czekających na mnie w domowej biblioteczce. Mam szczerą nadzieję, że będą równie dobre jak „Niemy świadek” przy którym bawiłam się po prostu wybornie (jakkolwiek niestosownie brzmi to w kontekście zawartych w książce wydarzeń).

Po ostatnio czytanych tytułach, w których miałam do czynienia ze zbiorami różnych spraw Herkulesa Poirota podanych w stosunkowo krótkiej formie („Dwanaście Prac Herkulesa”, „Wczesne sprawy Poirota”) nadszedł czas na powrót do pełnowymiarowej powieści, gdzie na blisko trzystu stronach możemy przyglądać się pracy belgijskiego detektywa nad jedną, kryminalną oczywiście, zagadką. Nie powiem, że mnie to nie cieszy, między innymi dlatego, że mogłam wgryźć się w stworzoną przez Christie historię na trochę dłużej niż w przypadku opowiadań, a poza tym zawsze to więcej czasu na odgadnięcie kto jest mordercą. Z drugiej strony to jednocześnie mnóstwo okazji na wyprowadzenie czytelnika w pole, ale oczywiście do lektury zasiadałam z mocnym postanowieniem, że nie przegapię absolutnie żadnej wskazówki. Przyznam, że teraz, gdy lektura już za mną, trochę śmiać mi się chcę z tego, na co zwracałam uwagę, ale nigdy nie wiadomo gdzie u Agathy Christie kryje się najważniejszy trop! Czujność jest więc jak najbardziej wskazana.

W miasteczku Market Basing nikogo nie zdziwiła śmierć stosunkowo wiekowej już panny Emilii Arundell. Kobieta od kilku lat miała pewne kłopoty zdrowotne i oczywistym wydawało się, że to one były wszystkiemu winne. Znacznie więcej emocji niż odejście z tego świata, budzi ostatnia wola zmarłej, która cały swój (większy niż się spodziewano) majątek przekazała damie do towarzystwa. Jak to w małej społeczności bywa, pojawia się wiele plotek i domysłów, ale najbardziej pokrzywdzeni w tym wszystkim wydają się być członkowie rodziny Emilii, tak niesprawiedliwie (w ich mniemaniu) potraktowani przez kobietę.

O śmierci panny Arundell dowiadujemy się już z pierwszego zdania „Niemego świadka”, ale jej rola w powieści nie ograniczy się do bycia (a może niebycia?) ofiarą. Cofamy się bowiem do wcześniejszych wydarzeń, które pozwolą nam poznać szanowaną w mieście właścicielkę Littlegreen House bliżej, a także przyjrzeć się członkom jej rodziny i służbie. Panna Emilia to kobieta stanowcza i nie dająca się omamić słodkim słówkom. Twardą ręką rozporządza swoim majątkiem, zdając sobie sprawę, że wizyta najbliższych jest powodowana przede wszystkim chęcią przekonania jej do finansowego wsparcia. Ręce, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, wyciąga po pieniądze każdy z gości, ale na nic zdają się starania. W czasie wizyty dochodzi do nieszczęśliwego wypadku – panna Arundell spada ze schodów – nie jest to jednak (jak pewnie mogliście pomyśleć) moment jej śmierci. Kobieta umiera nieco później, w pozornie jasnych okolicznościach, ale gdy sprawie zacznie się przyglądać Herkules Poirot nic nie będzie tak oczywiste, jak początkowo się wydawało.

Agatha Christie stworzyła bohaterów wyrazistych i jednocześnie takich, którym z różnych powodów można z powodzeniem przypisać chęć uśmiercenia panny Arundell. Teresa teoretycznie nie może narzekać na brak pieniędzy, ale wystawne życie kosztuje sporo. Poza tym mężczyzna z którym się zaręczyła zdecydowanie nie jest zamożny, a jego wymarzona lekarska kariera sporo kosztuje. Karol, brat Teresy, to mężczyzna czarujący, ale z rodzaju tych, którzy w istocie dbają jedynie o swój własny interes i nie wahają się przed łamaniem prawa w celu osiągnięcia celu – może więc nie miałby też oporów przed dokonaniem zabójstwa? Bella jest dobrą żoną i matką, ale pozostaje pod pantoflem swojego męża dra Taniosa. Ten wydaje się sympatyczny i ujmujący, ale wszyscy wiemy, że w takich sprawach jak morderstwo bycie uroczym to żadne alibi. Dama do towarzystwa, która zgarnęła cały majątek (doskonały motyw, prawda?) - Minnie Lawson - była oddana swojej chlebodawczyni, ale pewne okoliczności wskazują na to, że ma nie do końca czyste sumienie. Nie można zapominać o służącej i kucharce – podejrzany jest każdy, kto miał choćby cień okazji do pozbycia się pani domu. Przy tym wszystkim nie jest wcale pewne czy zabójstwo w ogóle miało miejsce – w końcu lekarz stwierdził, że w śmierci panny Arundell nie było nic podejrzanego. Cóż, Herkules Poirot jest innego zdania.

Pewnie zastanawiacie gdzie w tym wszystkim miejsce dla niemego świadka, który jak łatwo się domyślić, spoglądając na okładkę, jest psem. Bob, bo tak wabi się terier panny Emilii, będzie się przez całą powieść przewijał wielokrotnie, ale przyznam, że spodziewałam się iż jego rola będzie miała nieco inny charakter. Sugerował to tytuł i pod tym względem spotkało mnie małe rozczarowanie. Tę drobną niedoskonałość jestem jednak w stanie wybaczyć, bo inne elementy zdecydowanie to rekompensują.

Wąsaty Belg jak zawsze metodycznie podszedł do śledztwa, chociaż co ciekawe tym razem był w jego trakcie nie tylko znanym detektywem. Odpowiednie podejście do podejrzanych i kierowanie rozmowy na właściwie tory niemal wystarczą by odkryć prawdę na temat wydarzeń w Littlegreen House. Trzeba będzie do tego dorzucić trochę czasu i genialny umysł Herkulesa Poirota, a otrzymamy mieszankę gwarantującą sukces. Obserwowanie jak wszystko zmierza do końca, to czysta przyjemność, ale i szansa na sprawdzenie się w roli detektywa. W międzyczasie pojawiają się swoiste monologi Belga pozwalające przyjrzeć się jeszcze raz zebranym do tej pory faktom, więc nie ma obawy, że o jakiejś ważnej okoliczności zapomnimy. Christie daje czytelnikowi wiele okazji, by sam wpadł na rozwiązanie, ale jednocześnie nie odmawia sobie podsuwania mu niezliczonej ilości możliwości. W pewnym momencie każdy wydawał mi się winny i każdy z rozważanych przeze mnie scenariuszy był całkowicie logiczny i pasował do całości. Ostatecznie jeden z nich znalazł potwierdzenie w zakończeniu, ale jedynie częściowo, co nie pozwala mi na stwierdzenie, że wszystko przewidziałam. Powiedziałabym raczej, że wybrałam odpowiednie elementy układanki, ale poukładałam je w nieodpowiedni sposób.

Niemy świadek” teoretycznie nie zaskakuje oryginalnością okoliczności związanych ze śmiercią panny Arundell, a jednak cała ta sprawa jest tak zajmująca, że trudno mi się było od książki oderwać.  Coraz lepiej poznaję też Poirota i coraz bardziej go lubię. Trudno go uznać za najlepszego kompana, o czym przekonać może się wielokrotnie Hastings, gdy chociażby próbuje wyciągnąć z niego jakieś informacje, ale towarzyszenie tej dwójce w czasie śledztwa to doskonała rozrywka i wyzwanie dla szarych komórek. Akcja nie gna tu na łeb, na szyję, a metody wąsatego detektywa nie są może jakoś specjalnie efektowne, ale to zupełnie nie przeszkadza w podziwianiu jak kolejna sprawa zostaje rozwiązania.

To było udane spotkanie, Pani Christie, i może trochę na wyrost, ale tym razem, po niezwykle zaciętym pojedynku, ogłaszam remis.

Garść cytatów:

Uważam potępianie czegoś, czego się nawet nie zbadało, za przejaw ciasnoty umysłowej.(s. 28)

Poirot nie odpowiedział. Od czasu do czasu, kiedy mu tak wygodnie, raptownie traci słuch.(s. 167)


 --------

Czytaj dalej

Jeffery Deaver - Kolekcjoner Kości


Jeffery Deaver, Kolekcjoner Kości [The Bone Collector], tłum. Konrad Krajewski, Prószyński i S-ka, 2013, 376 stron.

Anonimowy telefon kieruje funkcjonariuszkę policji patrolowej Amelię Sachs w stronę torów kolejowych. Tam w czeka ją widok co najmniej makabryczny – wystająca na powierzchnie ręka, a na palcu, obdartym aż do kości, brylantowy pierścionek. Szybko okazuje się, że zakopany mężczyzna to jedna z dwóch porwanych osób, które wsiadły na lotnisku do taksówki i nie pojawiły się w hotelu. Istnieje nadzieja, że kobieta może jeszcze żyć, tym bardziej, że morderca zostawił kilka wskazówek, dzięki którym jest szansa na jej uratowanie.

Policja zwraca się o pomoc do Lincolna Rhyme’a, który na technikach prowadzenia śledztwa zna się jak nikt inny. Problem tkwi nie w tym, że mężczyzna jest niemal całkowicie sparaliżowany (może ruszać tylko jednym palcem, mięśniami szyi, twarzy i ramion), bo umysł ma zupełnie sprawny, ale tak się akurat składa, że Rhyme jest na etapie planowania swojej śmierci. Trzeba dodać, że są to przygotowania niezwykle zaawansowane i raczej nie ma czasu na zabawę w kryminalistyka. Tak się jednak szczęśliwie składa, że umysł zabójcy i umyślnie zostawiane wskazówki wzbudzają w nim ciekawość. A stąd już tylko krok (a ściślej rzecz ujmując ruch palca) do zaangażowania w całą sprawę.

Nie mogłam nic poradzić na to, że Lincoln Rhyme miał dla mnie postać Denzela Washingtona, a Amelia Sachs Angeliny Jolie. Gdy oglądałam na ekranie „Kolekcjonera kości” nie miałam jeszcze w planach lektury książek J. Deavera (prawdę mówiąc nie zdawałam sobie nawet wówczas sprawy, że film jest ekranizacją powieści), ale w gruncie rzeczy zarówno Jolie jak i Washingtona lubię, więc to mi zupełnie nie przeszkadzało. Bardziej niepokojącą kwestią mogłaby być świadomość jak rozwija się cała fabuła i kto jest mordercą, ale tu z pomocą przyszła (nareszcie się do czegoś przydała) moja zawodna pamięć i długi czas jaki minął od seansu – dzięki temu mogłam się zatopić w lekturze, zastanawiając się kim jest grasujący po Nowym Jorku zabójca.

Autor nie daje czytelnikowi tak naprawdę ani chwili wytchnienia – cała akcja toczy się na tyle szybko, że nietrudno byłoby w tym skupieniu na kolejnych wydarzeniach zapomnieć o porządnej kreacji bohaterów. Na szczęście Jeffery Deaver nie dał się skusić na potraktowanie tej kwestii po macoszemu i rozdając role w świetnie skonstruowanej fabule, zadbał także o satysfakcjonujący rys psychologiczny głównych postaci i zapamiętywalność (przynajmniej w większości przypadków) tych znajdujących się na drugim planie.

Bezsilny i zmęczony. Taki jest Rhyme, chociaż na jego charakterystykę to zdecydowanie zbyt mało. Te dwa uczucia towarzyszą mu jednak na co dzień od chwili, gdy został sparaliżowany, dlatego śmierć wydaje się całkiem logicznym rozwiązaniem. Strach przed nasilającymi się atakami, które mogą jeszcze pogorszyć jego stan i sprawić, że nie będzie miał już kontroli nad niczym, sprawia, że trudno mu wyobrazić sobie inne wyjście. Niejako w opozycji do tego poczucia beznadziei poznajemy Rhyme’a od innej strony – jako genialnego kryminalistyka, który jest w stanie w jednej chwili odwrócić bieg śledztwa. To ono zmusza go do wysiłku, czasami ponad siły, ale też staje się celem, dla którego warto samobójcze plany odłożyć na trochę później.

Amelia Sachs to twarda babka, co może niekoniecznie widać na pierwszy rzut oka. Trudno jednak dziwić się jej, że w zetknięciu z tak makabrycznymi zbrodniami, które wstrząsają Nowym Jorkiem, radzi sobie różnie. To jej zdecydowanie dodaje autentyczności, a jednocześnie stanowi szansę na pokazanie jak w ekstremalnych sytuacjach człowiek potrafi nie tylko szybko się uczyć, ale i sprawnie dostosowywać do warunków, na które nie ma wpływu.

Lincoln Rhyme ma (nie)ograniczone pole manewru jako główny filar śledztwa. Niezależnie od trudności jakie przysparza mu jego ciało, potrafi tak sprawnie wyciągać wnioski i dopasowywać kolejne elementy układanki, że z pewnością zasługuje na podziw. Amelia Sachs, zupełnie do tej roli nieprzygotowana, stanowi niejako jego przedłużenie, zabezpieczając miejsce zbrodni i docierając tam, gdzie mężczyzna dotrzeć nie może. Ich współpraca jest tym, co od pierwszej chwili szczególnie przypadło mi do gustu. Nie dlatego, że tak świetnie się układa – wręcz przeciwnie – Amelia mocno się przeciwko całej sprawie buntuje, głównie dlatego, że została w nią wbrew swojej woli wmanewrowana. Deaver daje czytelnikowi okazję obserwowania dwóch niełatwych charakterów, które się ze sobą ścierają i nie od razu dochodzą do porozumienia. Jest dzięki temu zdecydowanie ciekawiej.

W książkach takich jak „Kolekcjoner kości” szczególnie cenne jest wniknięcie w psychikę mordercy. Niespecjalnie przekonuje mnie sprawca, który przez całą powieść kryje się całkowicie w cieniu, by na sam koniec wyskoczyć z zza któregoś rogu i ujawnić swoją tożsamość. Odpowiednio skonstruowany portret zabójcy buduje klimat całej historii, jest ogniwem, które spaja całość. Gdy niemal czujemy jego oddech na karku to oznacza, że autor naprawdę świetnie się spisał. Deaver zadbał o to, żeby czytelnik miał okazję poznać bliżej Kolekcjonera Kości – jesteśmy świadkami jego zbrodni, które wiele mówią o jego szaleństwie i inteligencji jednocześnie. To on dyktuje warunki na jakich rozgrywają się kolejne wydarzenia – ma władzę i doskonale o tym wie.

Śledztwo rozgrywa się na przestrzeni zaledwie kilku dni i jest na tyle intensywne, że czytelnik nie ma okazji się nudzić. Przy takim tempie wydarzeń, gdy liczy się każda minuta, bo od tego może zależeć ludzkie życie, mimo wszystko znajdzie się czas na poznanie wielu kryminalistycznych technik. Chociaż za najbardziej fascynujący i tak uznałam geniusz Rhyme'a, to elementy związane z pracą nad dowodami również wypadają ciekawie i co istotne – przekonująco. Widać, że autor (z wykształcenia dziennikarz i prawnik), solidnie przygotował się do ich opisów, zachowując przy tym równowagę i tym samym nie przytłaczając zbytnio czytelnika niewiele mówiącymi specjalistycznymi określeniami. To umiejętność, którą zdecydowanie doceniam.

Dużo czasu minęło odkąd w głowie zaświtała mi myśl, że warto by było z prozą J. Deavera się zapoznać. Żałuję, że tyle trwało zanim wreszcie po nią sięgnęłam, ale jednocześnie cieszę się, że w końcu ten moment nastąpił. „Kolekcjoner Kości” to kawałek naprawdę zajmującego historii, z gatunku tych, o których myśli się nawet w chwilach gdy książka odłożona na bok czeka aż ponownie po nią sięgniemy. Thriller z krwi i kości. O tak, z kości szczególnie.

Garść cytatów:

Patrzymy na innych tak, jak patrzymy na siebie.” (s. 56)

Kości nie kłamią. Są nieśmiertelne.” (s. 208)

Ludzie są zabobonnymi istotami, Sachs. Sądzimy, że nadając czemuś inną nazwę, zmieniamy to.(s. 277)

Czytaj dalej

Gayle Forman - Zostań, jeśli kochasz


Autorka: Gayle Forman
Tytuł: Zostań, jeśli kochasz
Tytuł oryginału: If I stay
Tłumaczenie: Hanna Pasierska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 248

Ze względu na założenie „najpierw książka, potem film”, zdarzało mi się już rezygnować z ciekawie zapowiadającego się seansu, gdy nie znałam historii na podstawie której dana produkcja powstała. Nie dlatego, że po prostu lubię trzymać się tej zasady, ale zwykle bardziej ciekawi mnie wersja pisana danej opowieści. Poznawanie jej w drugiej kolejności nawet nie tyle odbiera przyjemność z lektury i odkrywania kolejnych wątków (chociaż to też), co przede wszystkim grozi tym, że w głowie utrwalił się nam już obraz stworzony przez reżysera. A osobiście wolę najpierw dać możliwość wykazania się własnej wyobraźni. Oczywiście zdarza się i tak, że zupełnie mnie do wersji książkowej nie ciągnie i wówczas bez żalu zatapiam się od razu w tej filmowej (tak miałam na przykład przy „Wilku z Wall Street”), ale jeśli chodzi o „Zostań, jeśli kochasz”, to chciałam najpierw poznać historię spisaną ręką Gayle Forman.

Oregon. Śnieg. Zamknięte szkoły. 17-letnia Mia, jej młodszy brat Teddy i ich rodzice postanawiają ze względu na wolny dzień wybrać się do dawno niewidzianych znajomych. W samochodzie najpierw pojawia się dyskusja o tym, czego powinni słuchać, a trzeba Wam wiedzieć, że muzyczne upodobania w tej rodzinie są delikatnie mówiąc różnorodne. Uderzenie z ogromną siłą czterotonowej ciężarówki nie przerywa rozbrzmiewającej właśnie sonaty Beethovena; nie przerywa też linii życia Mii, chociaż jej rodzice giną na miejscu.

Czytaj dalej

Lisa Genova - Kochając syna


Lisa Genova Kochając syna [Love Anthony], tłum.Joanna Dziubińska, Filia, 2014, 437 stron.

Beth i Jimmy są małżeństwem od czternastu lat, mają trzy wspaniałe córki i dom, gdzie wyobrażenia o wspólnym życiu z chwili, w której stali na ślubnym kobiercu mierzą się z nie zawsze idealną codziennością. Prawda o mężowskiej zdradzie, który pojawiła się razem z niepozorną urodzinową kartką, boli tak mocno, że trudno będzie się po niej pozbierać. Historia Olivii pracującej kiedyś w dziale poradników w wydawnictwie, chociaż pod pewnymi względami podobna (właśnie jest w separacji z Davidem) to podłoże ma zupełnie inne – śmierć synka - Anthony’ego - odarła ją z nadziei na jakąkolwiek namiastkę normalności. Obie kobiety zmagają się ze swoimi dramatami – obie mieszkają na wyspie Nantucket. Są sąsiadkami, ale zanim ich drogi na dobre się przetną, wydarzy się jeszcze naprawdę wiele.

Czytaj dalej

Mark Twain - Pamiętniki Adama i Ewy



Autor: Mark Twain
Tytuł: Pamiętniki Adama i Ewy
Tytuł oryginału: Adam and Eve’s Diares
Tłumaczenie: Teresa Truszkowska
Rok wydania: 1993
Wydawnictwo: Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Liczba stron: 74

Mark Twain do tej pory kojarzył mi się głównie z czytanymi kiedyś książkami „Przygody Tomka Sawyera” oraz „Książę i żebrak” i pewnie do tych tytułów na długo jeszcze ograniczałaby się moja znajomość z pisarzem, gdyby nie pewna Basia, która przekonała mnie do sięgnięcia po „Pamiętniki Adama i Ewy”. Liczyłam, że i mnie rozbawi to niewielkich rozmiarów dzieło, chociaż trudno mi było sobie wyobrazić jak autor ugryzł taki akurat temat.

Tytuły bywają zwodnicze – obiecują nam coś, czego w środku próżno szukać, a my zachodzimy w głowę jak mogliśmy dać się tak nabrać. U Twaina na szczęście nie musimy obawiać się tego rodzaju rozczarowania, bo rzeczywiście otrzymujemy możliwość przeczytania pamiętników pierwszej kobiety i pierwszego mężczyzny, które jak zaznacza autor (niemal widzę jak pisząc to puszcza do czytelnika oko) - odszyfrował ze znalezionych hieroglifów. Pisarz kryje się za postaciami Adama i Ewy, całkowicie oddając im głos, ale jego poczucie humoru i zręczność słowa przebija się przez cały tekst.

Zastanawiacie się cóż takiego Adam mógł umieścić w swoich zapiskach? Nie jest tego wiele, bo jako mężczyzna nie rozwodzi się nad codziennością, stawiając raczej na konkretne informacje, ale od razu widać, że w centrum jego życia stoi Ewa. Nie spodziewajcie się jednak peanów na jej cześć – wręcz przeciwnie! Adamowi ciężko jest wytrzymać z tym „nowym stworzeniem” i podejmie niejedną próbę ucieczki od nieustannie gadającej kobiety. Udręczony i rozdrażniony jej zachowaniem  nie będzie widział specjalnego pożytku w przebywaniu w takim towarzystwie. W tym swoim narzekaniu będzie jednak tak zabawny, że nie sposób powstrzymać się od śmiechu nad jego żalami.

Pamiętnik Ewy to już zupełnie inny styl i język, a mając na uwadze jak sprawnie zadręczała Adama nieustannym trajkotaniem, możemy się spodziewać, że jej opowieść będzie nie tylko dłuższa, ale i bardziej szczegółowa. Przeczytamy zatem między innymi o chwytaniu gwiazd, nadawaniu nazw i próbach zawarcia znajomości z Adamem. Pierwsza kobieta daleka jest jednak do idealizowania mężczyzny, a chociaż w miarę upływu czasy nazywa go milej niż gadem, to i tak nie znajduje w nim zbyt wielu talentów.

Mark Twain nie poprzestał na stworzeniu zabawnej opowiastki przy której nie raz i nie dwa można się roześmiać. Pod płaszczykiem humoru i lekkości jaka towarzyszy tej historii, znakomicie ukazał kontrast między dwoma postawami. Adam jest pogodzony z istniejącym porządkiem i nie czuje potrzeby sięgania dalej – przyjmuje to, co jest, takim jakim jest i to mu w zupełności wystarcza. Ewa natomiast jest ciekawa świata, eksploruje jego kolejne elementy – chce doświadczać nowych rzeczy i nie boi się ryzyka. Co istotne, oboje czasami wychodzą poza swoje typowe zachowania, pokazując, że nie są postaciami jednoznacznymi.

Pamiętniki Adama i Ewy” wielokrotnie mnie rozbawiły, ale cieszę się, że to nie jedyna wartość (skądinąd naprawdę istotna), jaką ze sobą niosą. Spoglądamy przez chwilę na świat oczami Adama i Ewy, ale dowiadujemy się również jak dużą wagę ma to, co jest w sercu i że miłość można wyrażać na różne sposoby. Na wzajemne zrozumienie czasami potrzeba więcej czasu, a człowiek uczy się świata i siebie całe życie.

Dzieło Twaina można z pewnością analizować na różne sposoby, sprawdzając na przykład jak daleko odszedł od biblijnego postrzegania Adama i Ewy czy na ile autorzy pamiętników są odzwierciedleniem samego pisarza i jego żony (w czytanym przeze mnie wydaniu niezwykle sprawnie zrobiła to Bożena Chrząstowska), ale i bez tego może wywoływać w czytelniku emocje. Mnie rozśmieszyła, pobudziła do refleksji, ale też pozostawiła z pewnym niedosytem, który wynika ni mniej ni więcej z tego, że chciałoby się w towarzystwie Adama i Ewy spędzić trochę więcej czasu.

Garść cytatów:

Wybudowałem sobie szałas (…). Nowe stworzenie już tam wtargnęło, a gdy próbowałem je wypchnąć, zaczęło wylewać wodę z otworów, którymi patrzy (…). (s. 10)

(…) nic mnie nie obchodzi, kim jest, byle tylko sobie poszła i przestała tyle mówić. (s. 12)


--------

Czytaj dalej

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy