Nicholas Sparks - Pamiętnik

Nicholas Sparks, Pamiętnik [The notebook], tłum. Anna Maria Nowak, Albatros, 2015, 252 strony.

Pamiętam, jak po przeczytaniu powieści „Wybór Nicholasa Sparksa zastanawiałam się czy przy kolejnym spotkaniu z autorem będę bardziej krytyczna (wtedy nie byłam może jakoś zachwycona, ale doceniłam lekkie pióro, a poza tym takiej niewymagającej lektury wówczas potrzebowałam), czy może pisarz zdoła mnie zachwycić. „Pamiętnik” pod wieloma względami mnie rozczarował, ale uczciwie przyznam, że stykając się z opiniami innych czytelników, trochę spodziewałam się, że tak to może się skończyć.

Noah ma trzydzieści jeden lat, a nadal żyje wydarzeniami sprzed ponad dekady. Pierwsza miłość okazała się czymś więcej niż tylko wakacyjnym zauroczeniem i chociaż mężczyzna spotykał się z innymi kobietami, to nigdy żadna nie dorównała jego dawnej ukochanej. Wspomnienia tkwią w nim nadal, szczególnie teraz, gdy wrócił w rodzinne strony i może być w miejscach, w których niemal czuję ślad jej obecności. Allie również nigdy nie zapomniała o tamtych wakacjach, a pewien wycinek z gazety burzy jej przedślubny spokój. Postanawia spotkać się z nastoletnią miłością, by upewnić się, że słusznie postępuje, wychodząc za mąż. Oboje szukają drogich ich sercom wspomnień, ale czy po latach mogą one być czymś więcej niż idealizowanym obrazem przeszłości?

Czytaj dalej

Plany czytelnicze 2/2016

Dziś o książkach, które planuję przeczytać w najbliższym czasie :)


Marcin Mortka - Miasteczko Nonstead. Od jakiegoś czasu miałam ją na liście do przeczytania, więc czas wreszcie ten plan zrealizować.

Nicholas Sparks - Pamiętnik. Czytałam "Wybór" i nie zrobił na mnie jakiegoś dużego wrażenia, ale pomyślałam wtedy, że na pewno jeszcze się z autorem spotkam. 

Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy. Już się cieszę na towarzystwo Ani, jej rodziny i przyjaciół :)

Sebastian Fitzek - Odłamek. Świetny thriller "Kolekcjoner oczu" zaostrzył mój apetyt na powieści autora. 

Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy. Ciekawa jestem z czym będzie musiał tym razem poradzić sobie Teodor Szacki.

Agatha Christie - Dopóki starczy światła. Nie odmówię sobie kolejnego spotkania z Christie.

Haruki Murakami - Wszystkie boże dzieci tańczą. Po Murakamim nigdy do końca nie wiem czego się spodziewać, nawet mimo tego, że wiele motywów w jego książkach się powtarza. Zobaczymy co też wymyślił tym razem.

Samantha Shannon - Czas żniw. Trochę się obawiam czy nie pogubię się w rzeczywistości stworzonej przez autorkę, ale różne recenzje skutecznie zachęciły mnie, by sprawdzić czy faktycznie tak świetnie została skonstruowana.

Katarzyna Bonda - Okularnik. Podobał mi się "Pochłaniacz", więc czas na kolejną powieść z serii.



Widzicie coś dla siebie? ;) 



Czytaj dalej

Lionel Shriver - Musimy porozmawiać o Kevinie


Lionel Shriver, Musimy porozmawiać o Kevinie [We Need to Talk About Kevin], tłum. Krzysztof Uliszewski, Videograf II, 2008, 424 strony.

Kilka razy w trakcie lektury „Musimy porozmawiać o Kevinie” zastanawiałam się gdzie jest ta historia, która tak wiele osób zachwyciła i wzbudziła moc wrażeń. To książka po której początkowo spodziewałam się czegoś innego i potrzebowałam trochę czasu, by docenić ją tak bardzo, jak odczuwam to teraz.

Właściwie od początku zdawałam sobie sprawę, że Kevin – niespełna szesnastoletni chłopak – dokonał w swojej szkole masakry, zabijając wiele osób. Mimowolnie spodziewałam się więc po tej historii czegoś podobnego do powieści Jodi Picoult „Dziewiętnaście minut”, gdzie śmiertelną rozgrywką kierował Peter – przez lata upokarzany i nierozumiany. Szybko przekonałam się, że mimo pewnych podobieństw, które można w tych dwóch historiach odnaleźć, są one jednak zupełnie różne i to nie tylko przez sposób narracji, ale przede wszystkim głównych bohaterów. U Lionel Shriver czytelnik poważnie zaczyna się zastanawiać czy Kevin od urodzenia nie nosił w sobie po prostu zła, które po latach znalazło wreszcie ujście w postaci dokonanych morderstw.

Czytaj dalej

Stephen King - Worek kości

Stephen King, Worek kości [Bag of bones], tłum. Krzysztof Sokołowski, Albatros, 2015, 607 stron.

Stephen King nie zawsze mnie zachwyca (idealnym tego przykładem jest „Rok wilkołaka”), ale z coraz większą pewnością jestem w stanie powiedzieć, że staje się jednym z moich ulubionych pisarzy. I chociaż świetnie rozumiem, że nie do wszystkich trafia jego proza (byłoby to zresztą nawet dziwne, gdyby każdemu podobało się to samo), to we mnie ma od jakiegoś czasu wiernego, chociaż nie bezkrytycznego, czytelnika. Dziś ów czytelnik jest jednak w pełni usatysfakcjonowany – „Worek kości” porządnie trzymał mnie w napięciu i sprawił, że od stworzonej przez autora historii trudno było mi się oderwać.

Mike nie mógł się spodziewać śmierci żony, nie mógł się do niej przygotować i nietrudno odgadnąć, jak niesamowicie ciężko było mu się z nią pogodzić. A jakby cios w samo serce był za słaby, okazało się, że Jo spodziewała się dziecka, o które tak długo się starali. Mężczyzna przez pewien czas funkcjonuje w pewnym zawieszeniu, kończy kolejną powieść, a później staje się ofiarą (to całkiem dobre określenie, biorąc pod uwagę, jak gwałtowne są objawy) kryzysu twórczego i więźniem wspomnień o zmarłej żonie. Po czterech latach wyjeżdża z miasta do domku, w którym wspólnie spędzał z Jo część roku. Tym razem jednak „Śmiech Sary”, od wielu lat nazywany tak przez miejscowych, nie przywitał go z otwartymi ramionami i nie stał się oazą spokoju, w której mógłby jakoś poukładać swoje roztrzaskane na kawałeczki życie. Prawdę mówiąc, dom miał mu sporo do powiedzenia i pokazania, a każde z przyprawiających o gęsią skórkę wydarzeń, było świetnym dowodem na to, że nie należy tam zostawać ani minuty. Mike został i zastanawiam się czy była to najmądrzejsza, czy najgłupsza decyzja w jego życiu.

Czytaj dalej

[Film] Dolores Claiborne, reż.Taylor Hackford, 1995


Tak naprawdę już od dawna nie zgrzytam zębami za każdym razem, gdy filmowa wersja odbiega od tej książkowej (zgrzytam jednak nieświadomie przez sen, ale nie wiem czy ma to jakiś związek), bo reżyser ma prawo do swojej wizji. Mimo to chcę jednak dzielić się swoimi wrażeniami, a te nieodłącznie będą się na pewno wiązały z pierwszym – czytelniczym – spotkaniem z oglądanymi na ekranie historiami.



Taylor Hackford, Dolores Claiborne
USA, Castle Rock Entertainment, Columbia Pictures Corporation, 1995.
Fot. virtual-history.com [źródło]

Kto, gdzie, kiedy

Wydana w 1992 roku powieść Stephena Kinga „Dolores Claiborne” doczekała się ekranizacji o tym samym tytule w 1995 roku. Reżyserii podjął się amerykański reżyser Taylor Hackford, znany chyba najbardziej ze swojej późniejszej produkcji – "Adwokat diabła". Film wyprodukowany został w Stanach Zjednoczonych, a stan Maine z powieści przeniesiony został do Nowej Szkocji, gdzie kręcono zdjęcia.

Pierwsze kadry, czyli kobieta, która zabiła

Vera Donovan, umiera, a wszystko wskazuje na to, że ze schodów zepchnęła ją Dolores Claiborne, by następnie próbować dobić kobietę, u której przez lata pracowała, wałkiem. Sprawą zajmuje się śledczy bardzo osobiście podchodzący do sprawy, bo przed wieloma laty próbował już udowodnić Dolores zabójstwo męża.

Czytaj dalej

Agatha Christie - Morderstwo w zaułku


Agatha Christie, Morderstwo w zaułku [Murder in the Mews], tłum, Jan. S. Zaus, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014, 288 stron.

Mam nosa do rozwiązywania kryminalnych zagadek, a fakt, że bardzo zwracam uwagę na niby mało ważne szczegóły (co w codziennym życiu często bardziej przeszkadza niż pomaga) sprawia, że czasami czuję się niczym całkiem zdolny detektyw, odkrywający to, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Nie mogę się jednak absolutnie mierzyć z Herkulesem Poirot, bo trybiki w umyśle tego wąsatego Belga to tak genialna maszyneria, że niezmiennie towarzyszy mi przy spotkaniach z nim podziw. Agatha Christie stworzyła bohatera, z którym nie od razu tak przyjemnie spędzało mi się czas, ale teraz wyczekuję aż zabierzemy się wspólnie za kolejną sprawę. Jednocześnie staram się dawkować te spotkania, by nie przyszło nam się zbyt szybko rozstać.

Do tej pory kilka razy zdarzało mi się przewidzieć kto jest sprawcą, a chyba najlepiej sobie radziłam, gdy miałam do czynienia z opowiadaniami stworzonymi przez Królową Kryminału („Dwanaście prac Herkulesa”, „Wczesne sprawy Poirota”, „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”). Po części dlatego (oraz przez to, że trudniej mi się w krótszą historię w pełni zaangażować) jakoś mniej one do mnie trafiały. Kiedy okazało się, że „Morderstwo w zaułku” nie jest powieścią, przyznam, że mój entuzjazm nieco się zmniejszył. Podjęłam jednak wyzwanie i na szczęście zaskoczeń zdecydowanie nie brakowało, a chociaż nie potwierdza to mojego detektywistycznego nosa, to tym razem ani razu nie udało mi się odgadnąć kto jest winny.

Czytaj dalej

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy