Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, Fabryka Słów, 2012, 297 stron.
Zastanawiam się nad pierwszym spotkaniem z Marcinem Mortką i
z pewną trudnością przychodzi mi określenie, na ile było ono udane. Problem
tkwi w tym, że chociaż w ogólnym rozrachunku „Miasteczko Nonstead” przypadło mi
do gustu, to jednocześnie czuję, że można było z tej historii wyciągnąć jeszcze
więcej. Predyspozycje ku temu autor ma zdecydowanie, ale tym razem nie zdołał
mnie wbić w fotel i sprawić, że z dreszczem przechodzącym po plecach będę
wspominała wizytę w małym, dziwnym miasteczku.
Nathan po ogromnym sukcesie swojego zbioru opowiadań grozy,
przeżywa trudne chwile w życiu osobistym. Jego ukochana nagle zniknęła i trudno
mu się pogodzić, że być może więcej jej nie zobaczy. Wraca więc pod zmienionym
nazwiskiem do miejsca, w którym przeżyli jedne z najszczęśliwszych chwil,
licząc, że uda mu się odciąć od męczącej sławy i poukładać sobie rozsypane na
kawałki życie. Można by to uznać za całkiem niezły plan, gdyby nie fakt, że
miasteczku Nonstead bardzo daleko do gościnnego miejsca. Dzieją się w nim mocno
niepokojące rzeczy (znikający ludzie; dziecko rozmawiające przez sen i cóż…
uzyskujące odpowiedź; stojąca w lesie – podobno przeklęta - Samotnia) i spokój
to ostatnie na co może liczyć Nathan. Mężczyzna szybko (moim zdaniem nawet zbyt
szybko) porzuca swoją fałszywą tożsamość i angażuje się w kolejne wydarzenia.
Poszukiwanie odpowiedzi nigdy jednak nie jest w takich sytuacjach bezpieczne i
pewnie mądrzej byłoby od razu wyjechać.
- 3.04.2016
- 9 Komentarze